Witajcie w nowym, 2025 roku. Podsumowania roku 2024 na Recenzexie nie było, bo zastąpiła go nierecenzja pewnego hmmm tytułu – mam nadzieję że u Was Czytelnicy wszystko dobrze i po Sylwestrze macie wszystko na miejscu. I oby było tylko lepiej :>
Ostatnio udało mi się zakończyć temat z jakim się borykałem przez jakiś czas, to jest odchamianie gramofonu – i o Pioneerze PL-10 z lat 70. dzisiaj będzie.
Pomimo tego, że bardziej interesuję się kasetami, to tematyka winyli nie jest mi obca. Baa, swego czasu słuchałem równie często czarnych krążków jak i pudełek z taśmą w środku. Odtwarzałem je na starej Unitrze, która poza tym że jakoś grała, to nie miała w sumie żadnych zalet – no dobra, była #zadarmo a nie w banknotach NBP, co nie jest oczywiste dla każdego.
Z wad – cicho grała, miała humory czytaj odpalało się poprzez kręcenie krążkiem dopóki nie zaskoczyła i miałem wątpliwości co do stanu zużywania płyt. Ot szlifierka ónitry z lat 80.
Podczas kwietniowego wyjazdu toruńskiego ugadałem się z red. Eternitem, że jak znajdzie rokujący gramofon to da znać i go zakupi, oraz w razie konieczności zrobi podstawowy serwis gdyby nie grał. No i tak się stało – po paru miesiącach w moje ręce trafił Pioneer PL-10 z początku lat 70. w stanie grająco-działającym oraz z polskom chistorjom.
Parę informacji w skrócie. Pioneer PL-10 należał do rodziny gramofonów Pioneer PL – oprócz „10” były także chociażby PL12, PL120 czy PL55; były bardziej rozbudowane w funkcje od mojej „10”. U mnie jest tylko anti-skating, oczywista zmiana docisku igły oraz dwie prędkości, 33 oraz 45 obrotów na minutę.
Dla ciekawych, odpalenie płyty 33 obr/min na prędkości 45 obr/min sprawi że będziemy słuchać płyty w wersji nightcore.
Według informacji w internetach, PL-10 produkowano w Japonii około 1972/73 roku do 1974/75 roku. „10” potrzebuje zewnętrznego wzmacniacza do działania – w tej roli używam starej wieży Samsunga z początku XXI wieku. A, no i gramofon wykorzystuje kable z cinchami do podpięcia na wyjście dźwięku/wzmacniacz. Ma też wtyczkę starego typu (wtyczka bez bolca dostaje pier stary przedłużacz), nie zdziwiłym się, że też była zmieniona.
No i cóż, gramofon grał i działał, choć miał jedną wadę, wynikającą zapewne z ceny oryginalnej Pioneerowej igły – UNITRA.
A dokładniej wkładka z igłą unitrowską przylutowaną na stałe. Prawdopodobnie kiedyś podczas wymiany ktoś upitolił konektorki i przylutował na stałe.
W tej sytuacji miałem trzy opcje – wylutować starą igłę i wlutować nową igłę, wymienić kabelki, albo zmienić wkładkę na taką z zamontowaną igłą i kabelkami. Wybrałem opcję trzecią, przy czym skorzystałem z pewnej stronki na A – patrząc po kosztach dostawy i samych akcesoriach cena za wkładkę, igłę zamiennik Audio-Technica oraz dwa komplety kabelków, cusz – wyszedł podobnie jakbym kupował w Polsce SAMĄ IGŁĘ.
Zamówienie przyszło i mile się zaskoczyłem – nowy koszyczek do montażu igły okazał się być z zamontowaną igłą. Montaż trwał może ze trzy minuty, kolejne kilka spędziłem na ustawianiu i sprawdzaniu igły pod kątem docisku do płyty oraz poprawności toru ścieżki tejże.
Aż muszę pochwalić sprzedawcę z pewnego serwisu – na moje lajkonickie oko nic nie musiałem grzebać przy domyślnie zamontowanej igle w obudowie.
No dobra, a jak Pioneer gra? Całkiem dobrze jak mam być szczery. Na sprawdzanych płytach Pioneer bardzo ładnie i czysto odtwarzał płyty winylowe. Wydaje mi się że jest lekko cicho, aczkolwiek stawiałbym iż to wina czegoś w gramofonie albo po prostu wieży jako wzmacniacza. Pamiętając doświadczenia z rodzimym gramofonem, to faktycznie głośno jest, no i postęp.
Mając w końcu XD normalnie grający sprzęt mogłem w spokoju słuchać swojej mikrej kolekcji winyli – która w przeciwieństwie do kaset, to jednak się nie zdemagnetyzuje. Kurcze pióro, warto było grzebać przy japońskim hajfi.
PS. Ludzi wystawiających winyle z racji kultowości po chorych cenach razić prądem.