Recenzja starego radzieckiego opiekacza

Wielu już nie pamięta tych czasów, ale tuż po 1989 roku gdy komuna padła i otworzył się u nas wolny rynek to często do naszego kraju przyjeżdżali ruscy na bazary handlować szpejem najróżniejszego sortu. Niejeden człowiek wyposażył sobie mieszkanie przedmiotami codziennego użytku zakupionymi właśnie u rusków na bazarze i niejeden przekonał się, że słowo „automat” budzi różne skojarzenia w naszych kulturach, gdy chcąc kupić pralkę automatyczną dostawało się w zamian kałasznikowa. Dobra, starczy wprowadzenia o historii, czas na głównego bohatera tego wpisu, którym jest ruski opiekacz kupiony na takowym bazarze na samym początku dzikich lat 90.

Widok urządzenia od frontu.

Urządzenie jest tak absurdalnie proste, że już prościej się nie da. Metalowa obudowa z giętych elementów prostej blachy, wysuwana płytka z rusztem z rączką w postaci giętego cienkiego pręta, grzałka elektryczna, kabel w staromodnym oplocie nie posiadający nawet uziemienia na wtyczce. Typowe gniotsa nie łamiotsa.

Tu kładziemy jedzenie do upieczenia.
A to jest serce całego urządzenia: solidna radziecka grzałka, a nie jakieś chińskie gówno z bazaru!
No i wtyczka: otwory na bolec uziemiający trzeba było samemu nawiercić, bo nawet tego nie było fabrycznie. Zwróćcie uwagę na rasowy oplot kabla na drugim planie.

Instrukcja obsługi brzmi następująco: umieść jedzenie na ruszcie, podłącz urządzenie do prądu, gdy posiłek będzie gotowy odłącz urządzenie od prądu. Nie ma żadnych timerów, regulatorów, dlatego trzeba pilnować sprzętu, żeby nam się kolacja nie spiekła na węgiel. Mam wrażenie, że po latach jedzenie dochodzi w nim szybciej niż przed laty, teraz mu wystarczy 8 minut, a kiedyś żeby było porządnie trzeba było trzymać ok. 10 minut, teraz 10 minut grozi przypaleniem górnej części jedzenia. Nie wiem, czy to kwestia wyższego napięcia w gniazdkach, czy sprzęt jest w sile wieku, czy może żywność się zrobiła taka syfiasta, że szybciej dochodzi. Dobra nieważne, czas na małą demonstrację:

Nie będę się tu na pokaz bawił w kuchenne rewolucje: chleb, masło, szynka, ser. Kładziemy na ruszcie, tackę wsuwamy do środka urządzenia, podłączamy bydlaka do prądu i…
…8 minut później pyszne, chrupiące zapiexy domowe jak ta lala!

Oczywiście korzystając z tego urządzenia trzeba pamiętać, żeby nic na nim nie trzymać podczas pieczenia, bo płytka od obudowy również się mocno od grzałki nagrzewa i może podpiec leżący na niej przedmiot, ale to jedyna niedogodność w kwestii ergonomii, reszta moim zdaniem wypada na szóstkę z plusem, zwłaszcza, że sprzęt działa już ponad 30 lat i nie ma zamiaru się popsuć, bo nie oszukujmy się: tu nie ma się co zepsuć. Grzałka póki ma źródło zasilania będzie działać zawsze, obudowa jest prosta, ale solidna, jedynie na płytkę od rusztu trzeba uważać, żeby nie wytrzeć jej spodniej części do żywego od wysuwania i wsuwania przez lata.

Czy polecam taki sprzęt w gospodarstwie domowym? Zdecydowanie tak! Żadna to chińszczyzna, więc raz kupione będzie praktycznie żyć wiecznie, a smak kanapek w nim robionych to rzecz iście bezcenna i niepodrabialna!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *