Znowu podjąłem nierozsądną decyzję aby wybrać się na Cykliczne Spotkania Klasyków Youngtimer Warsaw. Jak było? Nie wszyscy dowieźli, dosłownie…
Rozumiem, że nie wszyscy czytelnicy byli na spędzie sojarzy spotkaniach Youngtimer Warsaw dlatego zacznę od kilku słów wstępu jak wygląda uczestnictwo w takim wydarzeniu.
Impreza zaczyna się punktualnie od 18stej przy Stadionie Narodowym. Jest to samo miejsce od lat więc każdego roku napotykamy te same problemy. Najpierw wszyscy przedwcześnie przybyli piętrzą się po okolicznych parkingach i ulicach powodując lekkie utrudnienia ruchu. Potem wybija właściwa godzina kiedy bramki zostają otwarte i fala aut powoli zalewa żwirek przed stadionem. Na wjeździe wita nas organizator dokonujący naocznej selekcji. Dotychczas dotyczyło to głównie wieku auta. Jednak w tym roku impreza przybrała charakter Vinpolizei gdzie inspekcji zostawał poddany stan techniczny auta pod kątem tuningu niezgodnego z epoką, stan korozji oraz stan czystości.
Jeżeli organizator zaakceptował te trzy stany twojego auta to wjeżdżałeś dalej na swój wymarzony parking jangtajmerów. Pamiętajmy, że ocena jest subiektywna dlatego ta powyższa poliftowa Felicia spotykana regularnia każdego dnia pod ryneczkiem w twoim miasteczku powiatowym była godna wjechania na żwirowy parking. A poniższy Lexus GS300 miał już trudności we wjechaniu na zlot mimo wybitnie wysokiego poziomu unikatowości. Główny powód to ogniska rdzy na drziach oraz roztrzaskane muchy na przednim zderzaku.
W sumie to pojawia się pytanie co naprawdę jest youngtimerem? Czy jest to unikatowy samochód, praktycznie niespotykany na codzień? Czy może jednak pospolity wóz widywany codziennie od 25 lat na drogach naszych miast i wsi? Czy starszy samochód użytkowany regularnie ma prawo uczestniczyć? Czy auta, które latami nabierały swojego charakteru zasługują na parking na żwirku? Czy to zaczyna być ekskluzywna impreza dla ludzi, których stać na trzymanie zbędnego starego auta w garażu aby go wyciągnąć 3 razy w roku na zlot? Nie wiem, chodź się domyślam.
Wiem natomiast, że gdybym musiał wypić 50tkę czystej za każdego widzianego merola to bym skończył na OIOMie jeszcze zanim bym doszedł do połowy parkingu.
Samo miejsce imprezy jak co roku stwarza pewne problemy. Jak wiemy uczestników jest wiele ale wąskie uliczki przy stadionie mają ograniczona przepustowość. Skutkiem tego jest duże zakorkowanie oraz pełzające tempo poruszania się. Niestety takie warunki wystawiają na próbę auta uczestników. Regularne skakanie luz-jedynka-luz-jedynka-luz-jedynka nadwyręża stare skrzynie i sprzęgła. Podobnie ślimacze toczenie wystawia na próbę wentylatory chłodnic oraz gumowe przewody z borygo. Niestety nie wszyscy moim przyjaciele dzisiaj dotarli ponieważ ich auta nie przeszły próby warszawskich korków. W sumie mieszkańcy miasta też musieli się cieszyć z dodatkowego ruchu i utrudnień ale powiedzmy sobie szczerze – nimi akurat nikt się nie przejmuje. Sami wybrali życie w stolicy a chcącemu nie dzieje się krzywda.
Sam kurz ze żwiru dosyć łatwo brudzi lakier. Płaczę tu za każdym razem jako posiadacz ciemnego wozu. Łzami zalewają się też moje buty, które kończą całe w białym pyle i z dodatkową setką mikro-odrapań. Natomiast z pełnym podziwem patrzę na panie, które spacerowały tutaj we szpilkach.
Nie wiem jak to się dzieje ale zawsze na tak dużych imprezach najciekawsze auta cieszą się zerową popularnością albo w ogóle nie trafiają na zlot.
W ogóle na Warszawskim Youngtimerze panuje jakaś dziwna atmosfera pośpiechu. O ile kwestia wjazdu jest zrozumiałą (wjechać szybko zanim zagotuję motor) to jednak po zaparkowaniu też panuje jakaś dziwna kultura zapierdolu. Może to domena warszawiaków i ich wiecznego życia w biegu? Otóż, na tego typu imprezach trwa dosyć sielska atmosfera a ludzie więcej stoją, rozmawiają, oglądają niż się przemieszczają. Tutaj jest odwrotnie każdy po wyjściu z auta wpada w tryb spacerowicza i musi JUŻ TERAZ W TYM MOMENCIE przejść cały parking bo broń borze (święty las) przegapi coś ze wszystkich obecnych. Naprawdę ciężko złapać kogokolwiek do rozmowy.
Ale z drugiej strony może to i lepiej. Kolejny raz miałem sytuację, że właściciel auta był w stanie mniej o nim powiedzieć niż sam wiedziałem. Oczywiście brzmi to jakbym był strasznym dupkiem, który oczytał się Wikipedii i książek Zdzisława Podbierskiego. Jednak nie chodzi mi o jakieś detale typu moc, masa, ilość wyprodukowanych egzemplarzy. Rozmawiam z człowiekiem, pytam o jego osobiste doświadczenia z autem jak wygoda, usterki i awarie jakie miał, poszukiwania części. I w sumie nic nie wiem bo auto jest garażowane i opuszcza ciepły dołek trzy razy w roku: na początek sezonu, na przegląd, na zakończenie sezonu. Amen.
Wyjątkowo natomiast dziękuję panom z tego Pontiaca Boneville, którego pierwotnie pomyliłem z Buickiem LeSabre (wszystko to i tak GM junk). Mimo, że rozmówca nie był właścicielem to opowiedział mi kilka ciekawostek o wyposażeniu, wnętrzu i silniku.
Natomiast największym zdziwieniem dla mnie było przybycie pięciu Porsche w pakiecie Rauh Welt. Jednych z pasażerów był sam Akira Nakai – mistrz szpachlowania na oko. Prawdopodnie kolejny polski bogacz zamówił u niego Porsche do wyrzeźbienia chociaż ja wierzę, że Akira-san odczuwa jedność, że wszystkimi polskimi majstrami remontującymi na odpierdol jako-tako.
Czy następnym razem będę? Nie. Za często oglądam te same caro plusy, balerony, lochy, bumery e38, eleganty aby widzieć sens w pchaniu się na taki zlot. Owszem, są ciekawe auta jednak lepiej ten czas spożytkuję włączając jutube i oglądając marudzącego Billa ze słonecznej Florydy.