Wyprawa na Dolny Śląsk, przede wszystkim na zlot w Kowarach

Dwie sprawy. Po pierwsze – ten wpis będzie długi, od razu ostrzegam, ale z drugiej strony będzie także bogaty w zdjęcia. Po drugie –  pojedźcie sobie na Dolny Śląsk bez względu na to, czy pragniecie jedynych w swoim rodzaju doświadczeń motoryzacyjnych, czy nie. Żaden rejon Polski nie ma w sobie tyle magii i staromodnego klimatu jak Ziemie Odzyskane ze swoimi ponad stuletnimi murowanymi budynkami na wsiach i w miastach.

A teraz do rzeczy: na Dolny Śląsk jeżdżę regularnie ze swojej podwarszawskiej mieściny co najmniej raz w roku ze względu na coroczny jarmark staroci w Jeleniej Górze odbywający się pod koniec września, poza tym mam tam paru przyjaciół, których lubię odwiedzać. Gdy powiedzieli mi oni, że w Kowarach organizowany jest duży zlot pojazdów zabytkowych połączony z rajdem turystycznym, nie zastanawiałem się ani chwili tylko od razu sobie zanotowałem datę i zaplanowałem urlop na ten czas.

Zazwyczaj jadę prosto w okolice Jeleniej, tym razem jednak w drodze wyjątku postanowiliśmy z kumplem (spoza redakcji Recenzexu), z którym wybrałem się na tę wycieczkę, żeby chociaż trochę pozwiedzać Wrocław. Wykupiwszy 2-godzinny postój samochodem w parkometrze mieliśmy zamiar wybrać się na taras widokowy wieżowca Sky Tower, jednak na miejscu okazało się, że taką atrakcję trzeba sobie rezerwować zawczasu przez Internet, inaczej nici z wjazdu. Nie załamując rąk, postanowiliśmy przejść się na piechotę do kamienicy widocznej w czołówce serialu „Świat według Kiepskich”, a w drodze powrotnej do auta zahaczyć o piękny, wrocławski Dworzec Główny. Oczywiście podczas spaceru mieliśmy oczy szeroko otwarte w poszukiwaniu lokalnych gratów. Z dworca do samochodu przejechaliśmy się tramwajem, żeby sprawdzić, czy się wykolei zgodnie ze starą wrocławską tradycją. Nie wykoleił się.  Po powrocie do auta przejechaliśmy się jeszcze trochę po mieście doświadczając folkloru lokalnego ruchu drogowego – nie było najgorzej: pomimo piątkowego popołudnia nie staliśmy zbytnio w korkach, za to ludzie sprawiali mniej agresywnych za kierownicą niż w Warszawie. Oczywiście widzieliśmy co najmniej dwa patologiczne zachowania rowerzystów typu przejeżdżanie przez przejście dla pieszych bez zejścia z roweru (nie było przez owo przejście wytyczonej drogi dla rowerów), oraz rozejrzenia się. Dzień w mieście bez tępych pedalarzy z martwicą mózgu dniem straconym. Wieczorem zakwaterowaliśmy się w Jeleniej i oczekiwaliśmy soboty – dnia rajdu turystycznego po Jeleniej Górze i okolicach.

Wielkie bydlę… z bliska jeszcze większe!
Stała sobie jak gdyby nigdy nic pomiędzy blokami.
A nieco dalej wóz do dostojnego toczenia się.
To w tym miejscu Dżej-Dżej z Big Cyca łapał budzik śpiewając „W kiepskim świecie kiepskie sprawy”
1.5X to nie są tanie rzeczy… podobnie jak repliki czarnych blach idealnie imitujące wzór oryginałów.

Szczerze mówiąc nie planowałem startować w tym rajdzie, bo po pierwsze: mój youngtimer jest nadal niesprawny, choć lada dzień wyjedzie wreszcie z naprawy, więc pojechałem moim autem do jazdy na co dzień, a po drugie: nawet gdyby był sprawny, to tempo rajdów turystycznych by go zagotowało żywcem. Co innego obserwacja punktu kontrolnego. Jeden z moich kumpli brał udział we współorganizowaniu całej imprezy, więc mieliśmy możliwość pojechać z nim na checkpoint i wypatrywać uczestników rajdu.

Nie powiem, było to całkiem fajne preludium dla imprezy, ten widok przyjeżdżających coraz to kolejnych załóg w różnych autach z różnych krajów i epok. Od BMW E21 po Żuka, od Volvo Amazona po Żuka, od Astry F Bertone po malucha Bis. A nie, przepraszam, po aż trzy maluchy Bis. Na wielu imprezach motoryzacyjnych świętem jest, gdy pojawi się chociaż jeden, tutaj pojawiły się aż trzy sztuki i w dodatku wystartowały w rajdzie jak gdyby nigdy nic. Oddzielną kwestią były Mercedesy – jak zwykle, ich frekwencja nie zawiodła jako chyba najprzyjemniejszych youngtimerów do posiadania pod słońcem ze względu na komfort, dostępność i łatwość serwisowania dzięki łatwemu dostępności do części. Gdy podjechało ich aż sześć sztuk naraz przypomniała mi się scena z ostatniego odcinka serialu „Alternatywy 4”, w której pod tytułowy blok przyjechała delegacja dostojników z całego świata we flocie składającej się z beczek W123. Tu było jednak bardziej eklektycznie: jedna beczka, trzy balerony, dwie ślicznotki (C126 SEC – od samochodu głównego bohatera serialu „Odwróceni). Zresztą na 31 załóg startujących w rajdzie nie dojechała tylko jedna z powodu awarii – właśnie Mercedes, co wielu zdziwiło, bo miał on mocną konkurencję w postaci aut komunistycznych. No i z tym wiąże się jedyny zgrzyt, jakiego doświadczyłem na tej imprezie.

Na mecie rajdu ulokowanej w Kowarach podczas rozdania pamiątkowych dyplomów organizator przemawiający moim zdaniem zdecydowanie zbyt wiele razy nawiązywał do tej awarii rzucając sarkastyczne uwagi w kierunku Mercedesów. Ja rozumiem raz, czy dwa, dla humoru i zdystansowania, ale żeby cały czas robić do tego przytyki? Moim zdaniem niezbyt smacznie i nie wiem jakbym się czuł na miejscu człowieka, który chciał wziąć udział w fajnym rajdzie, zorganizować się i z powodu pecha jednak nie dać rady jako jedyny i w dodatku na mecie cały czas słuchać dowcipkowania na swój temat… Ale cóż, z drugiej strony uczestnicy sprawiali wrażenie zadowolonych. Każdemu spodobała się luźna atmosfera imprezy, na której nie ma presji czasowej pod groźbą kary punktowej, no i każdy dostaje dyplom za uczestnictwo. Niektórzy nawet skorzystali z okazji i zjedli obiad w restauracji, przy której mieścił się jeden z checkpointów. Także było miło, fajnie i wesoło. I tak minął nam wieczór i poranek, dzień rajdu.

Dwa Bisy naraz na jednej imprezie – dawno czegoś takiego nie widziałem.
Z cyklu „Kultowe gadżety samochodowe PRL-u”: piesek z przetrąconym karkiem
„Nigdy nie pytaj właściciela Beemki na czarnych blachach co robił w latach 90.”
Niesamowite Volvo – bo Amazon to prawie jak angielskie Amazing… szanuję te pojazdy.
Przedliftowa Bertone – jedyna jaką w życiu widziałem wobec całej masy egzemplarzy po liftingu – do niedawna myślałem, że szły tylko polifty od 1995 roku, a tu nie, już od 1993 roku robiono zgrabne kabrio na bazie Astry.
Był ruch i było co oglądać.
Maszyny do motoryzowania Europy środkowo-wschodniej
W tym momencie redaktor Fasola idzie po flaszkę i zaczyna deklasowanie wątroby
Dzięki korzystnemu ustawieniu samochodów udało mi się zrobić zdjęcie porównawcze dla tych, którzy nie odróżniają klasycznych W124 od pierwszej E-klasy.
Z tyłu też się trochę różnią.
No i mamy wszystkie trzy Bisy startujące w rajdzie.
Nie wiem, kto był jej pierwszym właścicielem, ale miała podwójne szyby
Też wystartował, a co!
„Prymus nie pękaj!”
W razie, gdyby Prymus jednak pękł…
Jeszcze moment dla uznania rzadkości tej Asterki…
Swift w kabrio, smaczny kąsek, ale…
…w środku jest jeszcze cudowniejszy!
Taka niespodzianka jeszcze stała na mecie.
A to już w drodze powrotnej na noclegownię…

W końcu czas na gwóźdź programu, czyli zlot. Rano pojechaliśmy na zbiórkę organizatorów pod fabrykę dywanów w Kowarach, w której obecnie mieści się Muzeum Sentymentu (rozległa ekspozycja poświęcona życiu codziennemu w Polsce czasów PRL – gorąco polecam), aby po chwili ruszyć na miejsce mety rajdu z poprzedniego dnia, czyli scenę do wydarzeń kulturalnych zwanej „muszlą” w centrum miasta. Tam ustawiły się wszystkie auta organizatorów w oczekiwaniu na zlotowiczów. Niektóre z nich widzieliśmy już poprzedniego dnia, wśród nowości było idealnie zachowane Renault 12 na czarnych tablicach – samochód wywołujący co i rusz debaty na temat podobieństw i różnic względem Dacii 1300, która była jego licencyjnym odpowiednikiem. W okolicach godziny dziesiątej nadeszła chwila, na którą wszyscy czekali: pojawiły się pierwsze samochody. Organizatorzy od razu przystąpili do działania prowadząc coraz to kolejnych uczestników na swoje miejsce wzdłuż głównej ulicy starej części miasta. Dosłownie w ciągu godziny lekko senna miejscowość zaczęła tętnić pełnią życia, gdy starówka zapełniła się klasykami wszelkiej maści.

Dwunastkę już widzieliście na zdjęciu głównym artykułu, macie w zamian równie wspaniałą i ciekawą Skodę 100 z udokumentowaną historią
Fiat razy jedna dziewiąta
W oczekiwaniu na dziesiątą…
Szczotka w kolorze Giallo Ginestra – w sam raz dla Twojego Sportinga!

A jakie to były klasyki? Jak na każdym zlocie w Polsce był tradycyjny zestaw obowiązkowy składający się z maluchów, Polonezów i Fiatów/FSO 125p z różnych roczników, Beemek, Audi, Volkswagenów, oraz Mercedesów w takiej ilości, że biednemu redaktorowi Fasoli na ich widok by wysiadła wątroba. Nie żebym narzekał, widać tu po prostu jakie auta cieszą się największą popularnością w tych kręgach: niemieckie, bo proste, trwałe i wygodne, oraz polskie, bo jeszcze kilka lat temu były warte grosze, a i one są dziecinnie łatwe w serwisowaniu.

Trzy pokolenia jednego modelu… boczne drzwi z tego po prawej wejdą bez problemu do tego pośrodku…
„Pioter pomusz ojcu! Zamieniłem się w przedni emblemat postkomunistycznego rodzinnego samochodu osobowego produkcji z zakładów pod zarządem południowokoreańskiego koncernu!”
Tekst dolny
Przyjechała też delegacja z Czech – z typowo czeskim bagażem:D
Ale nasi też nie zawiedli w maluchowej frekwencji.
Jak słowo daję, Fasola do końca roku będzie regularnym alkoholikiem jak tak dalej pójdzie.
Ktoś tu lubi Depeche Mode… Ciekawe czy przy rozbryzganiu muchy o przednią szybę śpiewa „Death is everywhere, there are flies on the windscreen…”
O, a tutaj z kolei fani Golfów dwójek nie zawodzą… kolejne Country, jakie widziałem w życiu
Kabriolety dwa. Sialala sialala.
Tym to się fajnie musi podróżować…
Nie uwierzycie jakich cudów można dokonać w takim Merolu z szynami kolejowymi, korkiem oleju z parafiny i ołowianymi śrubami w tylnym moście:D
Mój faworyt wśród polskich aut – za samą skajowo-materiałową tapicerkę foteli wpadł mi w oko, ale nie tylko…
A to z kolei faworyt moich znajomych, również śliczny.
No dobra, ten też zajął wysoką lokatę w moim serduszku
Gdybym komukolwiek powiedział te 20 lat temu, że Polonez Caro będzie stał na równi z Porsche na zlotach klasyków to mój rozmówca pewnie by umarł ze śmiechu. I miałbym człowieka na sumieniu.
Włoska produkcja – tym się wyróżniał z tłumu
Ciekawe czy da się go znaleźć na stronie polskajazda.pl – nie zdziwiłbym się, gdyby tam figurował.

Co było wśród aut spoza zestawu? Zobaczcie sami:

Brytyjska klasyka…
Z wesołą niespodzianką w środku!
Zabawki dla dużych chłopców
Było całkiem niezłe stoisko z motocyklami, niestety, akurat Favoritka przejeżdżała i zasłoniła
To 2107, tylko z przeszczepionym frontem od starszej
To nie współczesna fantazja właściciela, to istna kapsuła czasu zbudowana do takiej postaci w latach 90. (wybaczcie palucha w rogu kadru)
Zaiste, genialna!
Można by z tej fotki zrobić fajne retro w czerni i bieli, zresztą co ja będę obcym dawał wytyczne co mają robić…
I gotowe!
Jeden z bardzo wielu usianych po całej Polsce w jednostkach OSP
konstrukcja klamrowa: niemiecki kabriolet-Fiat-Fiat-niemiecki kabriolet
Kolejny jednośladzik, tym razem dla dwojga.
Zaskakująco popularne auto jak na starego japończyka na zlotach.
Żadna z powyższych Skód nie ma uchylnych tylnych szyb.
To jest sedan. Jemu się nie podnosi tylna szyba. Ktoś powie debilizm, ale takie były czasy i standardy, przynajmniej ma owtór załadunku po sam zderzak, a nie jak we Fiacie 127 pierwszej serii… Jeszcze te alusy<3
Wóz dostępny tylko i wyłącznie na samym początku lat 90. na rynku japońskim i angielskim – jednym słowem rarytas, na szczęście mechanika pochodzi z popularnej ówczesnej Micry, więc przynajmniej z tym nie ma problemu.
Trooper. Jego następna seria jest dobrze nam znana jako Opel Monterey.
Orion, czyli ówczesny Escort w sedanie. Jeszcze te 15-20 lat temu było ich na pęczki, obecnie praktycznie wybite są do zera… Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że ktoś tu jest koneserem czarnych blach:)
Ameryka panie!
Niemcy proszę pana!
Nie udało mi się zlokalizować właściciela… pewnie poszedł gdzieś z korbą szukać torów tramwajowych.
Pierwsza seria Trabanta – sama tylna klapa jest ogromnym postępem w stosunku do poprzednika – AWZ P70, że nie wspomnę o legendarnej pojemności bagażnika. Wyblakłe tylne lampy to standard w tym modelu.
Śliczny jak maskotka.
Wyobraźcie sobie jechać takim po highwayu tysiące mil z east coast na west coast… Właśnie dlatego te auta były tak ordynarnie wielkie i wypasione.
Przedwojenna konstrukcja przed liftingiem…
…i praktycznie ta sama konstrukcja po liftingu.
Polskie, a nie tak oczywiste.
Baronów 2-óch
1964 rocznik według słów właściciela. Niebo a ziemia w porównaniu z maluchem. W tej Jugosławii to jednak fajniej mieli.
Kolejni goście z Czech – jeździło i wyło. Podobne, jeśli nie takie same koguty montowano też w naszych polskich ambulansach, dlatego jego dźwięk wydawał się dobrze znany.
To nie jest Fiat 124.
Jak kupić Corollę AE86, żeby nie przepłacić.
Sam ten spojler dodaje mu uroku dawnych lat<3
Już słyszałem nieraz, że Topolino było dwuosobowe bez tylnej kanapy…
Mylicie się, oto dowód!
Autosan zwany „psiukaczem” ze względu na pneumatyczne harmonijkowe drzwi
Sporo pean na cześć tego modelu słyszałem od jednego znajomego. Znajomy do normalnych nie należy, ale nie zmienia faktu, że takim F-body to by polatał…
Jedyna Warszawa na zlocie. Syren nie było w ogóle. Tutaj już pod bramą muzeum po przejeździe kolumną ulicami miasta. Znowu paluch w kadrze.

Różnorodność marek i modeli na satysfakcjonującym poziomie oraz rzecz równie ważna dla każdego organizatora takiego zlotu: pogoda. O ile w dniu rajdu było pochmurno z przejściowymi mżawkami i jedną chwilową ulewą tak w dniu zlotu było gorąco i słonecznie. Nie narzekali ani ludzie odpowiedzialni za imprezę, ani pracownicy foodtrucków, którzy mieli ręce pełne roboty serwując ludziom lody, zapiekanki i picie.

Z imprezy wróciliśmy zadowoleni i bogatsi o nowe doświadczenia motoryzacyjno-podróżnicze (a także wiedzę dzięki rozmowom z właścicielami poszczególnych aut), oraz plany: w przyszłym roku tu na pewno wrócimy! Tym razem postaramy się, żeby przyjechać czymś bardziej przystającym do formuły zlotu starych aut. Jeleniogórskie Klasyki… daliście radę! Nie wpuszczajcie youtuberów.

4 thoughts on “Wyprawa na Dolny Śląsk, przede wszystkim na zlot w Kowarach

  1. Dzień dobry państwu,
    Trafiłem tutaj trochę przypadkiem, ale jak już jestem to dodam coś od siebie. Fiat DLB H997 może i nie figuruje na stronie polskajazda.pl, ale za to udało mi się gdzieś znaleźć jego zdjęcie z jakiegoś KJSu, swoją drogą grzech nie wspomnieć o tym, że właściciel upchał tam deskę z szerokiego Caro. Łada siódemka na DWL nie ma grilla ze starszej Łady, tylko z Poloneza akwarium.

    Pozdrawiam, konesuar czarnych tablic

      1. Mam nadzieję, że w tym roku również się pojawicie, i redaktor Krokiet komisyjnie zrecenzuje mi progi 🙂

    1. Prawda, że to nie jest grill z 2103, ani 2106, ale na akwarium też mi to nie wygląda. To nie jest czasem wyjęte z Fiata 131? Wygląda praktycznie identycznie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *