Amulet przegrywu Edycja 11 czyli Corolla E11 (recenzja posiadacza)

Gorące lato, w radiu w kółko katują Katy Perry – Roar a ty właśnie odebrałeś prawo jazdy. Teraz tylko kupić jakiś fajny wózek na dojazdy do szkoły i będziesz tym słynnym „coolest monkey in the jungle” przez ostatni rok licbazy.

Tak naprawdę to nie. Byłeś biedakiem robakiem więc całą szkołę średnią łaziłeś z buta i jedynie strugałeś maczugę przeglądając mustangi i beemki z olxa wyobrażając sobie jak panny duszą się w drzwiach twego bolidu aby zostać twoją pasażerką od łapania za kolanko. W końcu jak śpiewał pewien alkoholik-ekshibicjonista „matura zaliczona na pięć” i pierwsza prawdziwa robota inna niż zbieranie ziemniaków u wujka. WRESZCIE! TERAZ WRESZCIE KUPISZ SWOJE AUTO! Tylko jakie? Taka głupia decyzja a wpłynie na kolejne kilka lat twojego życia (zwłaszcza erotycznego)

Wóz nazwany „YODA” bo był mały, zielony i brzydki

Rodzina podpowiada ci Golfa albo Audi A3 ale ty nie jesteś plebs spod remizy aby rozbijać się VAGiem w dieslu. Dziesiątki zmarnowanych minut na youtubie i googlu „Auta do 5 tysięcy” poparte setkami zmarnowanych godzin na pewnej chińskiej bajce z dostawcą sushi w końcu nakierowały cię na odpowiedni wybór – JAPOŃSKI WÓZ. Supra mk III? Celica VI? Nie – Corolla E11. Dym opadł a Teriyaki Boys zamilkli w żałobie.

Corolla E11

Ósma generacja Corolli była produkowana od 1997 do 2001 czyli jak każdy model małej korony przez równe cztery lata. Sam wóz w zależności od kontynentu występował w różnych wariantach stylistycznych jednak w Europie nabyć go można było w czterech nudnych wersjach:

  • Kombi – po prostu kombi, z rejlingami na dachu i brzydkimi lampami tylnymi, utylitaryzm ponad wszystko
  • Liftback – abominacja dla ludzi z brakiem zmysłu estetycznego – takie bajo-jajo zawieszone gdzieś między sedanem a kombi
  • Sedan – jest sedanem tylko z nazwy, mamy tutaj hatchbacka z dospawanym kufrem, pasażer na tylnej kanapie jest w stałym konflikcie z tylna szybą ale przynajmniej z godnością wysiada swoimi drzwiami
  • Hatchback – trzydrzwiowe pyrcadełko na którym się dzisiaj skupię ponieważ takie egzemplarze przewinęły się przez moje ręce

„Egzemplarze? Ups, autor zrobił literówkę”

Niestety nie zrobił żadnej literówki. Miałem w swoim życiu dwie Corolle E11 w wersji Hatchback. Mówiłem ci kiedykolwiek definicję szaleństwa?

W moich rękach znalazł się egzemplarz z 1997 oraz 2001 roku czyli przedlift i polift. Oba jako 3drzwiowy hatchback.

Przedlift – parodia owadzich oczu z Subaru, Impreza dla ubogich
Polift – parodia Hondy Civic, Type R dla ubogich

2 przedlifty 1 polift #pdk

E11 przedliftowa, której byłem właścicielem przez niecałe 2 lata miała silnik 1.3 litra. Prawdopodobnie to jest ostatni moment gdy silniki Corolli słynęły z niezawodnosći. Mamy tutaj bardzo-wolno-ssącą jednostkę 4E-FE, która była idealnie dopasowana do grupy docelowej odbiorców – emeryci. To jest doskonały wóz aby pojechać do bazaru po ziemniaki i marchewkę, zahaczyć o przychodnię i wrócić do domu nigdy nie przekraczając dozwolonej prędkości. Natomiast wyprzedzanie tira na drodze krajowej to już igranie ze śmiercią – zwłaszcza, że limiter obrotów jest na samym początku czerwonego pola.

Resztę informacji o silnikach i historii modelu doczytanie na wikipedii lub u tego gościa więc nie będę zanudzał was suchymi danymi.

Garść wniosków z użytkowania Corolli

Wózek mimo niewielkich gabarytów jest dosyć mylący przy parkowaniu. Wynika to z tego, że A) ma bardzo długą maskę względem reszty auta i B) fotel kierowcy jest idealnie po środku między przednią a tylnią osią. Dzięki temu ma się wrażenie jazdy o wiele dłuższym autem niż w rzeczywistości. Nie zliczę ile razy parkowałem równolegle na milimetry z przodu aby wysiąść i zobaczyć, że mam jeszcze kilometr miejsca za sobą.

Japońscy konstruktorzy zrobili wszystko co w ich mocy abym nie wiedział gdzie oprzeć swoje łokcie. Podłokietnik w drzwiach jest za nisko natomiast ramka szyby zdecydowanie za wysoko aby móc tam zarzucić swoją kończynę i tą samą ręką trzymać kierownicę. Z prawej strony nie jest lepiej – towarzyszy tutaj miniaturowy podłokietnik, którego jedynym celem jest ukrycie schowka między fotelami. Kładąc łokieć w tym miejscu jesteś w stanie dosięgnąć najwyżej rozporka.

Z przodu jak na tak małe auto jest całkiem dużo miejsca. Do sufitu zawsze miałem daleko i w tym aucie to się nie zmieniło. Natomiast dwumetrowy wielkolud w fotelu pasażera też nie znajdzie powodu do narzekania bo maksymalnie cofając fotel zmieści bez problemu swoje kolana. Natomiast z tyłu…. dobra, powiedzmy sobie wprost – nikt w tym aucie nie będzie siedział z tyłu. Aby mieć ludzi z tyłu musisz zebrać więcej niż dwie osoby, które chciałyby z tobą gdziekolwiek jechać. Szkoła się skończyła, wszyscy się rozeszli w różne kierunki świata a ty wciąż żyjesz marzeniami sprzed osiemnastki o cudownych wypadach z ziomkami zza miasto. Wilhelm kłamał i żadną ekipą nie pojedziecie Corollą nad morze oglądać zachód słońca. Ostałeś się jako jedyny ze swojej szkolnej paczki w mieście powiatowym więc jedyne co ci zostało to samotnie krążyć się swoim autem po okolicy i wieczorem pojechać do makdrajwa. A potem żresz w nim nuggetsy o 23 w nocy gdzieś na skraju drogi pod fabryką smrodu i słuchasz piosenek z młodości bo wydaje ci się, że wtedy było ci lepiej. Jednak piosenki Gorillaz kiedyś się kończą a ty wciąż jesteś otoczony przez ciemność pod montownią niemieckich kuchenek. Wszystkie ciekawe miejsca bez towarzystwa będą dla ciebie już tylko nudną listą do odhaczenia. Byłeś, zrobiłeś zdjęcie, wróciłeś do domu, spierdoltrip zakończony. Mogłeś kupić E36 w kabriolecie i wyrywać dupy na dyskotece w Węgrowie ale wybrałeś Corollę.

To mogliśmy być my ale kupiłem trzy-drzwiowego hatchback’a.

Zamiast tego naucz się wreszcie składać tylną kanapę. Większość ludzi to debile i kładą tylko oparcie. Oczywiście nikt nie pomyśli, że siedzisko (zwane też poddupnikiem) też należy złożyć przez co oparcie wychylone jest pod kątem ok 30 stopni. Taka rampa jest doskonałą katapultą dla całego złomu w bagażniku, który tylko czeka aby przy większym hamowaniu wystrzelić ci w głowę. Zdziwiony jestem, że nikt nie oferował wersji mikrowan z kratką, zaklejoną tylną szybą. Po prawidłowym złożeniu kanapy auto zmienia się w małą ciężarówkę i przewiezienie pralni to wierzchołek góry lodowej możliwości. Pamiętaj, że ogranicza cię tylko wyobraźnia i ITD.

Zapomniałem zrobić zdjęcia złożonej kanapy,
więc w Paint-cie namazałem prosty schemat jak prawidłowo złożyć kanapę.

Największe upierdliwości przedlifta to odstraszanie ludzi spadajace gumki uszczelek z przednich lamp, urywająca się linka bagażnika oraz rdzewienie podwozia w zapierdalającym tempie. Nigdy nie zapomnę miny diagnosty gdy pokazywał mi rdzę w progu i ja bezmyślnie w ten próg stuknąłem ręką i zasypałem kanał metrowym kawałkiem rdzy.

Mój egzemplarz pochodził z polskiego salonu i dysponował typowym wyposażeniem ABC – absolutny brak czegokolwiek (a zwłaszcza elektroniki). Korbotronik, ręcznie regulowane lusterka, brak szyberdachu czy klimy. Na plus idiotoodporny silnik, którzy rzygał olejem wszędzie dookoła ale nie wymagał żadnej opieki. Nawet rozrząd na pasku był bezkolizyjny i jeździł dopóki nie strzelił. A nawet jak strzelił to zakładało się nowy i jechało się dalej. Wóz przejeździł ze mną jakieś 30 tys. km przez dwa lata i finalnie poddałem się z powodu rdzy i słabego silnika.

No dobrze ale kto normalny kupuje drugi raz ten sam samochód? No właśnie nikt normalny. Nie wiedziałem co kupić, znałem dobrze tylko jeden wóz więc kupiłem drugi raz to samo bo wierzyłem, że będzie lepszy i z oznakami elektroniki. Tym razem trafiło na 1.4 VVTI z podtlenkiem biedy.

Gdy zabiegi estetyczne nie pomagają (patrz malowanie opon) parkuj auto w najbrzydszym miejscu aby sprawiać wrażenie najładniejszej rzeczy w okolicy

Wersja poliftowa posiadała takie bajery jak

  • elektryczne lusterka
  • elektryczne szyby
  • komputer pokładowy
  • wiecznie jebiący się silnik VVTI

Słodki jezu – jeżeli ktoś mi powie, że tojoty się nie psują to mu po prostu przypierdolę. VVTI to jest gwałt na godności wszystkich inżynierów. Silnik ze zmiennymi fazami ma sens tylko wyłącznie gdy projektujesz Hondę dla heroiniarzy z deprywacją senną, którzy całą noc pierdzą na obwodnicach i autostradach.

Oczywiście mamy już XXI wiek, więc rozdzielacze zapłonu są „feee” i teraz masz w komorze silnika pierdyliard czujników i drobnostek które się pierdolą. Oto lista problemów i upierdliwości których miałem przyjemność doświadczyć przez niecałe 100 tys. km (od 180 do 270 tys. km):

  • czujnik położenia wału umarł
  • wymiana uszczelki pokrywy zaworów (nowa z aso też przepuszcza)
  • przepływka powietrza, która nie zgłaszała błędów do komputera ale dławiła silnik ograniczając obroty do 3k rpm bo się zapchała ale nie na tyle aby zgłaszać problem
  • pęknięcie+przegnicie na stalowych przewodach hamulcowych na odsłoniętym zagięciu (Corolla upada po raz pierwszy)
  • chrupiący przegub półosi (wymieniałem już raz i znowu zaczyna chrupać)
  • alternator kaput (Corolla upada po raz drugi)
  • ten sam oryginalny alternator ma przewód wysokiego napięcia przykręcana na stalową szpilkę, która -hehe- przerdzewiała. Finalnie prąd wypalił rdzę i zerwał połączenie więc masz kabel, którego nie możesz nigdzie przymocować. (Corolla upada po raz trzeci)
  • nie ważne czy lejesz najtańszy miksol czy najdroższego Liqui Moly 5w30 z siarczanami uszczelniającymi – ten silnik i tak będzie przepalał olej oraz wszędzie go rozlewał.
Z dedykacją dla inżynierów w Toyota City
  • elektronicznym sterowanie wtryskie i VVTI duszące auto przy każdym spokojnym ruszaniu – zaczynasz się toczyć spod świateł i auto zbija połowę mocy niespodziewanie przyduszając się
  • ręczny i linka od ręcznego to apokalipsa – jak masz tarczobębny to zapomnij o ręcznym
  • filtr oleju jest tak idiotycznie umieszczony, że albo musisz pociąć rękę o wszystkie ostre krawędzie (i zostać emo-ciotą) albo zrywasz osłonę podwozia za każdym razem aby ściągnąć tą puszkę.
  • komputerek pokładowy w miejscu radia nie pokazuje już nic oprócz godziny oraz się rozlał ekran więc w sumie godziny też nie pokazuje
  • zepsucie termostatu w pozycji otwartej (tej lepszej chyba, że jest zima i ci piździ w kabinie przez całą drogę do pracy)
  • urwanie śrub dookoła termostatu i wyciek borygo
  • przewody paliwowe gnijące jak szalone a są tak dziwacznie pogięte, że nie zagniesz nowych rurek i jedyna sensowna opcja to wstawienie gotowych (dostępne tylko z aso)
  • pęknięta sprężyna (ale to mogę zwalić na siebie bo jeździłem po strasznych dziurach)
  • padające cewki zapłonowe
  • wypalające się gniazda zaworowe od LPG przez co silnik na postoju trzęsie jak ruski ciągnik
  • łamiący się kluczyk bo jakiś debil wymyślił zatapiać metalowy klucz na kilka milimetrów w kruchym plastiku
  • wypadający bieg wsteczny oraz zgrzytająca jedyneczka
  • permanentnie zacinający się zamek od maski (umiem przy pomocy 10tki i przedłużki kraść akumulatory z Corolli)

(Na razie to wszystko ale pewnie zaraz się wkurwię i odszukam faktury to tą listę wydłużę o połowę)

Ze śmiesznych rzeczy to druga Corolla przyjechała z Niemiec a jak wiemy w autach podczas przekraczania Odry przebieg cofa się o 100 tysięcy. Tutaj oba egzemplarze kupowałem z tym samym przebiegiem mitycznych 180 tys. km i oba były tak samo zniszczone w środku więc chyba jakimś cudem oba egzemplarze (polski i niemiecki) miały identycznie cofnięte liczniki.

Ogólnie to mam dość tego auta ale trzymam jako zapasowy wóz i gdy ktoś inny potrzebuje czterech kółek to chętnie pożyczam. Ziom mówi, że całkiem to fajne i nieźle popierdala ale on jeździ Astrą 1.4 ośmio-zaworową więc dla niego każde inne auto jest szybkie.

Oszczędź czarnoskórym cierpienia i nie pozwól wywieźć swojej Corolli do Afryki.
Już dziś wyrzuć ją do rowu

2 thoughts on “Amulet przegrywu Edycja 11 czyli Corolla E11 (recenzja posiadacza)

  1. Przecież to auto to największe złoto. Kupiłem e61 i ciągle stoi bo nie mam ochoty nim jeździć, jak przecież kochana corrolka czeka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *