Chciałbym podzielić się dwiema uwagami:
1. Na wschodnim Mazowszu jest zdecydowanie za dużo Mercedesów
2. Na ul Kolskiej 2/4 można poznać całkiem miłych ludzi
Razem z ◼◼◼◼ ◼◼◼◼◼◼◼ udaliśmy się do Mińska Mazowieckiego na coroczny zlot pod nazwą „WARKOT”. Impreza dzieje się na ulicach w samym centrum miasta. Wszystko zaczyna się od zebrania w punkcie startowych gdzie przez około 4 godziny trwa zlot stacjonarny i prezentacja pojazdów. Potem następuje start i wielkie wyruszenie w trasę. Jak co roku podróż kończy się w punkcie widokowym gdzieś w powiecie – tym razem padło na zalew Karczunek w pobliżu Kałuszyna. Jednak teraz skupiliśmy się na linii startowej.
Jak pisałem – impreza dzieje się bezpośredniu na ulicach. Na ten dzień centrum miasta jest zamykane i wstęp mają tylko auta sprzed roku 1992. Jest jednak haczyk – nie wszyscy mieszkańcy sprzątają swoje auta na ten dzień więc pośród warkoczących gruchotów może drzemać sobie nowszy samochód:
Ulice są dosyć wąskie a przez to jest dosyć ciasno i bardzo ciężko złapać dobry kadr więc większość zdjęć wygląda jak robiona po spożyciu (zaprzeczam plotkom aby to było spowodowane moją reakcją na Mercedesy!). Bez zbędnego przedłużania, galeria z imprezy WARKOT. Na końcu oczywiście moje nieobiektywne TOP 3 najfajniejszych aut imprezy.
Kraje Demokracji Ludowej:
Oczywiście polskich aut było dużo więcej, jednak nie było sensu fotografować każdego Poloneza i Malucha.
Ameryka:
W sumie sporo aut amerykańskich pominąłem. Wiele z nich spotkałem już na Amcarowych Wtorkach w Warszawie, a że Mińsk Maz. i Wawa to niecała godzina drogi od siebie to nie dziwi mnie ich frekwencja.
Powiew Europy Zachodniej:
Dwa Triumphy. Jeden normalny, drugi popierdolony. Jestem ciekaw co to za rozwiązanie w tym drugim? Kompresor? Szukałem paska od kompresora lecz nie znalazłem. Poczwórny gaźnik? Boże, uchowaj przed rozregulowaniem.
Bardzo krótka sekcja Japońska:
Sam bym wjechał swoim japońskim padłem ale 28 lat to wciąż za młody okaz.
Trzech białych królów Miami:
Cieszmy kochać się fabryczne Porsche. Tak często są szpecone oklejeniem Jagermeistera lub Martini. Albo co gorsza są psute przez japońskiego menela. A tu mamy piękny śnieżnobiały okaz niczym kokaina z Miami. Zero pociętych błotników, zero lepienia na wkręty, zero paprania silikonem. Po prostu idealne amerykańskie Porsche takie jakim jeździli Yuppies latach 80-tych i rezerwowali stoliki w Dorsji. Dziwki, koks i Samantha Fox!
Krąg dziwnych osobistości:
Sekcja robotniczo-rolnicza:
Urzekła mnie scenka rodzajowa z drzemką pod Starem. Idealna demonstracja pracy za komuny. Ty sobie śpisz a kasa leci. Po co się śpieszyć, kierownik za flaszkę i tak przymknie oko. I tak się powoli budowało dobrobyt za komuny.
Wielkie liczenie Mercedesów:
nie stoją mesiek z nałogiem
Tylko felgi bym wymienił na coś innego niż Intercars 2015.
TOP 3:
3. Ford F150 1979-1986
Nie lubię zbyt przesadzonych pickupów. Zero zbędnych flag MURRICA, jakichś wiejskich atutó „farmera”. Tutaj mamy czystego woła roboczego z kilkoma wgniotkami tu-i-tam, który wygląda jakby jeszcze wczoraj woził deski na budowę. Idealny wóz do jeżdżenia po SCT i wożenia azbestu.
2. Jaguar XJS 1991-1996
Mam lekką słabość do dwóch rzeczy: „old-money” i „personal luxury car”. I to właśnie Jaguar XJS jest dla mnie uosobnieniem obu tych rzeczy. Mamy auto, które z natury bardzo rzadko zmieniało właścicieli i zwykłe było trzymane w jednej rodzinie w opakowaniu luksusowym z lekką domieszką sportu. Sporo osób mnie zakrzyczy, że to wcale nie jest auto sportowe i teoretycznie moglibyśmy zrobić 3-godzinny materiał o personal luxury cars ale skrócę to do jednego zdania – mógłbyś dostatecznie szybko dojechać nim z klubu golfowego na bankiet charytatywny ku ratowaniu pand. Niestety przez gapiostwo zapomniałem obadać dokładnie samochód i w pobliżu nie trafiłem na właściciela ale wnioskując po braku emblematu V12 (albo odpadł) to najpewniej 4-litrowa rzędowa szóstka, która w najgorzej wersji generuje „tylko” 250 koni.
1. Toyota Sprinter KE17 1970
Reprezentacja japońskich aut dosyć mocno kulała więc niemałym szokiem była dla mnie ta mała, niebieska strzała. Naprawdę nie wiem gdzie ludzie znajdują stare Toyoty sprzed lat 80tych ale gratuluję. 50 letnia japońska babcia z tuningiem. Nakładka pod zderzak i halogeny przykryte pokrowcami ze starym logiem Toyoty używanym tylko w Japonii, na tylnej szybie żaluzja a wszystko zwieńczone błękitnym lakierem i fajnym kółkiem. Silnik 1,2 litra ale wierzę, że w takim małym nadwoziu to czysta petarda. Po prostu cud, miód i malina.
Słowo zakończenia.
Czy warto? Raczej tak. Impreza dzieje się raz w roku i ma status już kultowej a przez to przyciąga co ciekawsze graty z okolicy jak i z daleka. Na szczęście nie trzeba brać udziału w całości. Bo można ustawić się na starcie w Mińsku Mazowieckim ale nie startować w dalszą drogę. W tym roku frekwencja była tak duża, że ciężko było to objąć zwiedzająć. Organizatorzy też nie byli w stanie upilnować wszystkich krańców imprezy więc nie dziwcie się, że gdzieś z tyłu mignęły ciut nowsze auta.
a nie chcieli mnie wpuścić bo Dodge za młody. Ale Władza może wszystko
Najlepszy,najpiękniejszy,najwspanialszy na Warkocie był kamper ford econoline.Szkoda,że akurat nie wpadł Wam w oko…
„Warkot” jako impreza bardzo ok. ale Wasza relacja strasznie mało obiektywna, motocykle olaliście cienkim sikiem….
No dokładnie, i krajowych i zachodnich maszyn było od groma, podobnie takich np.: Dnieprów, a żaden tego nie docenił, o polskich przedwojennych Sokołach już nawet nie wspominam.