Miłośnicy motoryzacji bywają bardzo różni. Tak, odkryłem Amerykę, nie ma co. Ów eklektyzm widać zarówno na co dzień w zwykłym ruchu ulicznym, jak i przy specjalnych okazjach typu zlot czy targi motoryzacyjne. Wśród miłośników aut zabytkowych standardem było podejście „wóz musi być w jak najlepszym stanie zarówno technicznym jak i wizualnym – jeśli któryś z aspektów nie domaga – remontujemy”. W stanie zachowanym pozostawały tylko najładniejsze perełki nie wymagające żadnego wkładu finansowego. Jednak z biegiem lat do głosu coraz mocniej dochodził nurt odmienny: zachowywać w miarę możliwości każdy samochód w stanie naturalnego zużycia, aby widać było na nim wszystkie lata, które przeżył na tym ziemskim padole. Ogarnąć mechanikę, zadbać, żeby elementy nośne trzymały się kupy, resztą zostawić w spokoju, nawet jeśli pojazd jest „skundlony”, czyli posiada elementy pochodzące z innych modeli. Nurt ten znany powszechnie jest jako „graciarstwo”.
O ile ów trend jest stosunkowo młody w Polsce to w żadnym wypadku nie jest to żaden nowy wynalazek. Na zachodzie już od dawna w branży istnieje coś takiego jak HPOF (Historical Preservation of Original Features) wymyślone w latach 80. przez amerykańskie stowarzyszenie Antique Automobile Club of America (AACA). Kategoria ta oznacza samochody zachowane w stanie oryginalnym wykazujące ślady naturalnego zużycia, jak to się u nas mówi „naturalnie spatynowane”. Na marginesie, aby pojazd w takim stanie otrzymał wszelkie certyfikaty i splendory od AACA musi być w wysokim stopniu oryginalności, więc nie ma co się rozpędzać z kompletnie pokundlonymi wynalazkami z cudzą mechaniką, kolorami, wnętrzem, krótko mówiąc tam, gdzie tylko ogólny kształt i tabliczka znamionowa są zgodne z oryginałem.
I tam na zachodzie takie pojazdy posiadały swoją wartość i zwolenników już od dawna, zaś u nas… w 2006 roku czytając o amerykańskich zlotach dla mnie zachowywanie starszych aut w stanie zachowanym było nowością – no i najwyraźniej nie tylko dla mnie, bowiem na zlotach wtedy jeszcze standardem były same ładne sztuki, chociaż to się powoli zmieniało, w pewnych kręgach tego typu podejście do sprawy wykiełkowało już na przełomie tysiącleci, a może i jeszcze wcześniej…
Bodaj najbardziej znani pionierzy graciarstwa funkcjonowali i funkcjonują do dziś w klubie znanym jako Stado Baranów. Czytając ich wspomnienia (głównie w starych numerach Classicauto, bo ich blog Movendus chyba szlag trafił, zresztą nie tylko, ale o tym zaraz) okazuje się, że już pod koniec lat 90. kupowali auta w różnym stanie i jeździli nimi po całym kraju szukając i fotografując wrosty i graty, coś, co obecnie jest standardem wśród rozrośniętej graciarskiej gawiedzi, z tą różnicą, że w ich przypadku takimi starociami do podróży nie były Cinquecenta, czy Skody Felicia, tylko np.: Syrenki. Inny z członków Stada wspominał, że od małego go kręciły samochody opuszczone, porzucone w różnych miejscach, że tylko do takiego wsiąść, odpalić i gdzieś pojechać „tak po prostu, bez remontu” – lata później również zaczął takie auta uwieczniać na zdjęciach, a efekty można było podziwiać na jego autorskiej stronie graty.art.pl. Do ostatniej aktualizacji, która miała miejsce w 2011 roku udało mu się zebrać naprawdę niesamowity zbiór zdjęć opuszczonych aut w Polsce, wszystko ładnie posegregowane według marek i modeli w kolejności alfabetycznej. Człowiek raz wszedłszy na tę stronę powracał do niej regularnie aby przeglądać zdjęcia coraz to nowych łowów, aż łezka się kręci w oku na samą myśl o tych wspomnieniach Starego Internetu. W środowisku był to twór znany przez praktycznie każdego młodego miłośnika starszych aut, pisano o tej stronce nawet w prasie motoryzacyjnej, bodajże w „Motorze” i oczywiście „Classicauto”.
Oczywiście panowie ze Stada potrafili wypromować swoje postrzeganie świata – kilku z nich pracowało w redakcji magazynu Classicauto, w którym ukazywały się felietony ich autorstwa (o podróżach starymi drogami, poszukiwaniu pamiątek po dawnych czasach, czy tankowaniu u pana z wąsem zamiast dużych stacji „sieciówek”), a także m.in. relacje z różnorakich rajdów, w których regularnie startowali różnymi autami, itp. Ale najważniejsze były coroczne wakacyjne dodatki pt.: „Świat Korozji”, czyli zbiór artykułów o tym, że wypłowiałe, poobijane i nadgryzione rdzą też jest fajne, a nawet i fajniejsze od prześlicznych perełek po generalnym remoncie, gdzie „PAANIE! TO JEST TAK ZROBIONE, ŻE JEST LEPSZE OD FABRYCZNYCH, BO Z LEPSZYCH MATERIAŁÓW”. Do dziś pamiętam artykuł o panu Jarosławie Grzebyku i jego Syrenie 104, która była kompletnie dobita blacharsko – słupek A był tak przeżarty, że drzwi kierowcy trzymały się na sznurku, bo blacha z zamkiem po prostu nie istniała – ale mechanicznie była bez zarzutu, a i elementy nośne żyły. Swojego do pieca także dołożyły Rajdy Nitów i Korozji – rzecz iście legendarna dla graciarzy z Warszawy i okolic. Jeździło się po najbardziej klimatycznych okolicach Warszawy, gdzie nie było zbyt pięknie, ale za to stylowo, pamiątki po różnych warsztatach, stare reklamy, no i wrośnięte w ziemię stare graty – to były główne atrakcje imprezy i do nich najczęściej odnosiły się pytania na trasie. A także nagrody w postaci np.: kilkudziesięcioletnich puszek po smarze. Oczywiście auta startujące w rajdzie były stanie adekwatnym do imprezy – chciałeś wygrać konkurs elegancji? Musiałeś się liczyć z tym, że tamten zardzewialuch z masą zaprawek i wypłowiałym nadwoziem ma większe szanse od twojego gruza, w którym tylko spody drzwi lekko chrupie rdza. A tak poza tym to są ludzie, którzy nie jeżdżą pospolitymi furami: po co jeździć Polonezem, albo Mercedesem beczką skoro można mieć Peugeota 504, Moskwicza Aleko, Seata Rondę, czy Talbota Horizon? To jest właśnie ten kaliber.
Skoro już narysowałem ładną laurkę Stadu Baranów to najwyższy czas przejść dalej: fora internetowe. Musiałem sobie zrobić chwilę przerwy od pisania, bo znowu mnie napadł gniew na to jak fora zdechły, jak facebook zabił wszystko, jak to wszystko jest do ciężkiej cholery
Dobra, nieważne, od nowa. Obok strony graty.art.pl pojawiło się forum, gdzie każdy chętny mógł uprawiać „gratspotting”. Okazało się, że fotografowanie starych zaniedbanych aut to coraz bardziej popularny sport i wiele osób udzielało się w tym kawałku Internetu. Oczywiście panowały tam ściśle określone reguły: same brzydkie i zaniedbane auta, perełkom dziękujemy, no i muszą to być zabytki, żadnych młodych pojazdów – w 2007 roku oznaczało to auta wyprodukowane do mniej więcej 1985 roku. Pomysł zażarł, a jakże. Samo forum złoty okres przeżywało w latach 2007-2015, istnieje do dziś, ale niestety, obecnie jest już całkiem martwe, aktywnych użytkowników praktycznie brak, boty robią co chcą. Wielu zaś użytkowników rozpierzchło się po Internecie, ówczesna gówniarzeria podrosła i dorobiła się własnych aut a nawet całych kolekcji, niektórzy powiązali swoje dorosłe życie na stałe z samochodami idąc w mechanikę czy dziennikarstwo motoryzacyjne. Piszę o tych ludziach jakby tam siedziały jakieś dzieci, cóż, tego typu fora jak najbardziej zrzeszały dorosłych użytkowników, ale wielu ludzi stamtąd znałem z innych forów, nierzadko była to młodzież w wieku 14-15 lat, czy nieco starsi – nowe pokolenie już na wstępie do życia nasiąknięte graciarstwem. Obecnie są to ludzie dobijający bądź przekraczający trzydziestkę i dla nich auta w stanie „brzydkie, pozornie zaniedbane, ale działa bez problemu” nie są już żadną osobliwością.
W tym miejscu chciałbym także życzyć twórcom strony imageshack.us, żeby zdechli w męczarniach i żeby w piekle ich diabły j…ły za to, że cała masa ludzi korzystała z tej strony do hostingu zdjęć, to była chyba najsłynniejsza tego typu platforma i pewnego pięknego dnia wszystko co tam było poznikało, bo sobie postanowili, że będą ściągać od ludzi kasę za posiadanie kont na ich platformie i na przełomie 2015 i 2016 wszystkie zdjęcia, jakie zostały wrzucone z kont darmowych zostały po prostu pousuwane. Razem z owymi kontami. Nie jest to w żaden sposób oficjalnie potwierdzone, ale moim zdaniem to był jeden z najważniejszych gwoździ do trumny dla forów – coraz więcej ludzi przesiadywało już na fejsie i pewnego dnia otrzymali kolejny argument za opuszczeniem forów na rzecz facebooka: przesiądziemy się na inny hosting zdjęć, żeby zaraz też właścicielom coś odwaliło i wszystko pousuwali? Bez sensu, Cukierberg to pewniejszy internetmensch.
Oczywiście nie samym Stadem i Internetem człowiek żyje. Byli też inni ludzie będący pionierami graciarstwa w I dekadzie XXI wieku: nie wiem czy ktokolwiek z czytelników pamięta, ale pierwsze edycje kultowego rajdu „Złombol” oprócz warunku komunistycznego pochodzenia samochodów (trochę według widzimisię organizatorów, ale o tym już było) miały także w regulaminie zapis o wartości do 1000zł samochodów startujących w imprezie – założenie niezwykłe jak na tamte czasy: jedziemy na drugi koniec Europy gruzami o niskiej wartości, samochodom wyremontowanym, chuchanym, dmuchanym serdecznie dziękujemy. Z tego pięknego kryterium organizatorzy musieli niestety zrezygnować, ale to już nie ich wina, że wartość komunistycznych aut tak wzrosła i za tysiaka można kupić co najwyżej malucha eleganta bez podłogi, progów i papierów. Szkoda, bo zdjęcia z pierwszych startów wyglądały pięknie – gromada koślawych socjalistycznych gratów oblepionych naklejkami sponsorów stojących w miejscach nieprzystających do ich brzydoty… W sumie obecne edycje wyglądają podobnie z tym, ze aut jest znacznie, znacznie więcej, ale też ich stan jest nieco lepszy, przynajmniej wizualnie.
Nie wiem, czy powinienem pisać o konkretnych ludziach, a nieważne, napiszę tak reprezentacyjnie o jednym gościu. Innym przypadkiem zaszczepiających ideę graciarstwa był i jest do dziś człowiek znany jako „Gargamel”. Starszy facet, który od lat przyjeżdża na różnej maści zloty bliżej lub dalej od Warszawy styranym życiem Wartburgiem 353. A ściślej mówiąc: różnymi Wartburgami. Jego pierwszy wóz miał na sobie ślady ponad 40 lat jeżdżenia bez przykładania wagi do wyglądu: najważniejsze że jeździł, a właściciel był przygotowany na wszelkiej maści awarie, które mogły się zdarzyć na trasie. Nie mam pewności kiedy ten pierwszy Wartburg przestał jeździć, słyszałem, że ponoć po nakręceniu filmu „Najbrzydszy samochód świata”, w którym główne role zagrali Gargamel, jego ś.p. mama oraz właśnie rzeczony Wartburg. Później jeździł różnymi egzemplarzami 353 – nie wiem jakim cudem, ale każdego potrafił doprowadzać do wizualnego stanu swojego pierwszego wozu: 40-letnia patyna w niecałe 2 lata jak słowo daję. No nieważne. Rozmawiając z owym jegomościem usłyszałem jego filozofię życiową: „bo te wszystkie samochody to takie pięknoty robione, pieszczone, nie ma takiej naturalnej brzydoty, a mój to jest taka brzydota”. Coś w tym jest – widać na tych jego samochodach, że z fabryki to wyjechały bardzo dawno temu i przeżyły niejedno… Mało kto postępuje tak radykalnie ze swoimi autami mimo, że Gargamel na zloty jeździ już od lat krzewić swoje idee, chociaż znam jeden przykład Syreny 104, która wygląda jakby nigdy nie była remontowana, a myjnię widziała u progu nowego tysiąclecia – właściciel na pytanie czy to kiedykolwiek było myte powiedział, że nie tylko myte było, ale i kilka lat temu było lakierowane, także się da jak widać. Byli i funkcjonują do dziś również inni krzewiciele graciarstwa, ale są oni na tyle znani i rozpoznawalni że szkoda mi czasu i klawiatury na przedstawianie ich i ich zasług.
Od jakiegoś 2015 roku wchodzimy w czasy nowożytne graciarstwa – z jednej strony auta w stanie zachowanym nikogo już nie dziwią, z drugiej strony dzięki m.in. debiutującym wtedy youtuberom ruch ten przechodzi do tzw. głównego nurtu (ang. Mainstream). Graty są czymś standardowym w branży aut historycznych i zabytkowych, domorosłych łowców gratów z aparatami i kontami na graciarskich grupach jest bez liku, a bardzo wiele osób ceni sobie samochody w stanie nie wyremontowanym, a zachowanym, aby dumnie nosiły te wszystkie obicia, zaprawki i drobne ogniska rdzy niczym blizny po walce i latach historii, tzw. influencerzy z Internetów zarabiają na naklejkach ze słowem „grat” w roli głównej, na nową edycję Rajdu Nitów i Korozji masa ludzi czekała z niecierpliwością, a gdy już się ostatnio odbyła wielu znów czeka z utęsknieniem. W dzisiejszych czasach nawet targi motoryzacji zabytkowej nie mogą się obyć bez spatynowanych zmęczonych życiem gratów robiących wrażenie nie mniejsze od wychuchanych cudeniek. Brakuje jeszcze tylko głośnych zlotów gratów. Odbywają się wprawdzie na północy kraju jakieś zloty samochodów „[określenie z negatywną konotacją], [określenie z negatywną konotacją] i [określenie z negatywną konotacją]”, ale odnoszę wrażenie, że tam jednak bardziej chodzi o nietypowe i rzadkie okazy a nie wozy w stanie naturalnego zużycia i o wyglądzie przysłowiowych gruzów… ale patrząc na to w jakim kierunku to idzie zorganizowanie takiej imprezy to jest tylko kwestia czasu.
I tak to właśnie wygląda pokrótce historia graciarstwa w naszym pięknym kraju: w niecałe ćwierćwiecze udało się rozpropagować niszowy nurt w motoryzacji do poziomu rzeczy funkcjonującej na porządku dziennym w całej branży – całkiem niezły wynik. I tylko strony graty.art.pl szkoda, że już nie ma do niej dostępu – pieniądze i chciwość właścicieli domen potrafią zabić każdą, nawet najpiękniejszą ideę…
Gargamel był też na tegorocznym Warkocie w Mińsku Mazowieckim, oczywiście Wartburgiem no bo czym XD
W sumie sporo trafnych spostrzeżeń.
Nad śmiercią forów internetowych też ubolewam, a ich upadkiem obarczyłbym całą komercjalizację internetu, która obróciła go o 180 stopni jakoś tak 10 lat temu. Tęsknię za starym internetem.
Co do samochodów, to ja też nie rozumiem dlaczego ludzie idąc w klasyki decydują się na doprowadzanie do idealnego stanu kolejnych Mercedesów, Polonezów i Maluchów. Przecież tego jest już pełno, a chyba tez o to chodzi w tej zabawie, żeby trochę się odróżniać.
Miło czytać, że ktoś się ze mną zgadza:)
A w kwestii samochodów to rynek maluchów i Polonezów jest napędzany głównie siłą sentymentu i w pewnej mierze też patriotyzmu, chociaż ważna też jest ich cena: wiele osób posiada swojego youngtimera od lat, a więc kupili je gdy jeszcze były tanie, a i dziś nie wypadają one jakoś tragicznie drogo w utrzymaniu. Co do Mercedesów zaś to oprócz sentymentu i spełniania marzeń sprzed lat (no niestety, więcej osób zawsze marzyło i marzy o Mercedesie niż Renault czy Roverze) dochodzi jeszcze kwestia wygody. I nie chodzi mi tu tylko o wygodną jazdę, ale też wygodę w doborze części, czy serwisie – nie od dziś wiadomo, że do klasycznych aut francuskich czy włoskich często nie ma dostępu do oryginalnych części plus takie np.: Citroeny uchodzą za dużo trudniejsze w naprawie od większości klasycznych niemców.
Ja nikogo staram się nie oceniać, zwłaszcza, że każde auto to oddzielna historia właściciela i jego maszyny, zresztą mam wrażenie, że takich oceniaczy jest już zbyt wielu w świecie polskich blogerów i youtuberów i nie służy to bynajmniej jednoczeniu nas wszystkich – graciarzy.