Można mieć przeróżne zdanie o Polonezie – od pozytywnego, przez neutralne po negatywne i skrajne typu hurr czemu jeździsz takim/owakim autem, zabraniam tego i ja bym zakazał i zezłomował wszystkie durr albo polonez najlebszy wuz jakśmiesz krytykować moje ató po starym. Wiadomo, zdanie jest jak dupa, każdy ma własne – aczkolwiek patologie i skrajne przypadki należy piętnować. Nie można mu odmówić tego, że wraz z maluchem czy kredensem przez wiele lat służył polskim rodzinom jako środek transportu, zaś jako dostawczy FSO Truck, wraz z Żukiem czy Lublinem, budował i wspierał małe firmy w latach dziewięćdziesiątych. Nic dziwnego, że prędzej czy później, wzorem aut spoza kraju, zaczęto produkować przeróżne modele w skali: najpierw pojedyncze wersje, potem w wariantach produkcyjnych i prototypach, dostępnych w czasopismach kioskowych czy jako oddzielne modele.
W chwili kreatywnego przypływu i tak zwanej walki z nudą postanowiłem przerobić model Poloneza Caro MR93 Taxi w skali 1:24 do wersji MR91 Caro, jednak bardziej zmęczonej życiem. Czemu na ten model? Ponieważ mam takiego i uznałem że czemu by nie oddać części vibe’u starych, wymęczonych samochodów, które od dawna w powszechnej opinii powinny być sprasowane i nie zaburzać prestiżu miejsca. Dobra, z tym złomowaniem i „prestiżem” może przesadzam trochę, ale łapiecie koncept? Niedawno Eternit_z_azbestu opisywał takie silent hill cars – i chciałem zrobić modelik auta, aczkolwiek w gorszym wizualnie stanie niż faktycznie jest. Dlaczego? Bo mi się podobają.
Czemu taki wybór dawcy i biorcy? ktoś zapyta. Wynikało to z trzech powodów – po pierwsze, chciałem przerobić drugi model-dawcę wnętrza na zniszczoną życiem taksówkę z Egiptu czy innego Silent Hilla, po drugie – brakowało mi modelu wąskiego Caro, i to mocno – w teorii taki istniał w serii, z której pochodzi dawca i biorca. W praktyce to była późniejsza wersja, tak zwane szerokie Caro, dostępne od 1993 roku. No i ostatni powód – chciałem spełnić się kreatywnie – chociaż to ostatnie należy skwitować chłodnym uśmieszkiem…
Pierwszym krokiem było rozmontowanie modelu na czynniki pierwsze – potrzebowałem zedrzeć stary lakier i nałożyć nowy. Żeby to zrobić, musiałem odkręcić podwozie oraz wydłubać/wyłamać/wyjąć wszystko to, co niepotrzebne. I tutaj napotkałem pierwszy problem: śrubki. Dobra wiadomość była taka, że to śrubki, a nie nity czy dziwne wynalazki; zła, że były na trójkątny śrubokręt, a nie krzyżakowy. Nie posiadam takowego (hurr kupse taki a nie narzekasz durr), to metodą prób i błędów dopasowałem inny śrubokręt a’la torx. Zaczynam odnosić wrażenie, że projektanci tego modelu/resoraka nie lubią samodzielnych dłubanin przy nim.
O ile pierwsza śrubka odeszła bez większych problemów, tak reszta okazała się zrobiona z gównolitu i cusz – nawet nie zdążyłem dobrze rozkręcić a wyrobiły się śruby XD. Ostatecznie otworzyłem metodą siłową – dać się dało, ale mocowania poszły się jebać XD brawoja.facepalm Na szczęście prawie wszystko dało się łatwo wyjąć – prawie, bo jedna szybka pękła, zaś kierunki w błotnikach za Chiny Ludowe nie chciały wyjść. Podjąłem decyzję – idziecie do pracy będziecie zeszlifowane i pomalowane. W ogóle śmieszna rzecz – wnętrze jest mocowane na metalowe bolce przy karoserii oraz plastikowe „łapki” przy środku – o ile przednie wyszły, tak tylne wyłamałem.
Po rozpierdoleniu oczyszczeniu karoserii z lamp, zderzaków i plastiku, zeszlifowałem papierem ściernym stary lakier. Po poprzednich „zabawach” była to prawdziwa radość i odpoczynek – wreszcie postęp! XD Została jeszcze kwestia dziury po antenie w dachu – zalepiłem go taśmą izolacyjną. Kwadrans później był czworokąt – ja, sprej z farbą, goła karoseria do pomalowania i „lakiernia”.
Procesu malowania nie będę opisywał – bo jedyne co słuszne do wzmianki to a)lakieruje się na świeżym powietrzu i w masce oraz b)prawidłowo powinno się odtłuścić i przygotować materiał. Jako że celem była powiedzmy „bylejakość”, to poza malowaniem na świeżym powietrzu, pominąłem przygotowania karoserii i zacząłem szprejować. Pierwotnie planowałem nałożyć 3-4 warstwy – ostatecznie wyszło chyba z 7… Za każdym razem robiły się większe zacieki, jakbym lakierował pod wpływem – a byłem trzeźwy XD
Ostatecznie malowanie wyglądało tak: lakierowanie, 2 godziny przerwy i doglądanie, potem kolejna warstwa, i tak przez półtora dnia. W międzyczasie, kiedy farba schła, mogłem się zająć innymi rzeczami – przerabianiem wnętrza, formowaniem plastikowego chwytu powietrza oraz dorabianiem tablic w miejscu pierwotnych.
Jako że posiadałem widoczny powyżej modelik borka, który miał stać się zużytą taksówką, to bez skrupułów wziąłem wnętrze z niego – jedyną zmianą jaką poczyniłem, było podmienienie kierownicy starego typu na tą z modelu Caro.
Tak z grubsza wygląda wnętrze MR91 – główna różnica to kierownica, gałka zmiany biegów czy mieszek; deska rozdzielcza czy fotele to „spadek” po późniejszym Borewiczu/Akwarium/Przejściówce. W tym miejscu mogłoby się doczepić VIN Polizei czy inna VIN Milicja, za zamontowanie wnętrza starego typu do nowszego modelu. Na szczęście to nie egzemplarz 1:1 a w skali – więc nic nie zrobią XD.
Borewicz otrzymał nowsze wnętrze ze starszą kierownicą, dwuramienną. Niestety, zdjęcie tego nie oddało w pełni, ale na zegarach zabrakło czasomierza – a niby taki dopracowany miał być ten model. XD
Po wyschnięciu lakieru przystąpiłem do powolnego i mozolnego składania wszystkiego do siebie. Ze względu na ograniczenia czasowe, zabawa w psucie znaczy przerabianie modeliku rozciągnęła się w czasie. Składanie było mieszaniną ciągłego dopasowywania, sklejania, kurwienia na niedochodzące elementy oraz wdychania kleju do plastików. W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, iż jestem pełen szczerego podziwu dla osób robiących to hobbystycznie i nieregularnie – gdybym miał to robić na odstresowanie, to szlag by mnie trafił.
Najpierw zająłem się zderzakami, grillem oraz przednimi i tylnymi światłami – to dość szybko poszło. Dłubanina zaczęła się przy tablicach oraz szybach – te pierwsze nie chciały zanadto się trzymać, zaś te drugie…. Cóż, oryginalny montaż szyb w tych modelach jest oparty o wypustki, do których mocuje się szyby. Przy demontażu wyłamałem większość plastików – BO INACZEJ SIĘ NIE DAŁO XD W teorii mógłbym spróbować okleić szyby i tak lakierować, ale nie będę ściemniał, znam swoje zdolności i pecha – gdybym okleił to i tak jakieś drobinki farby zapaskudziłyby szybę.
Ostatecznie, korzystając z tychże wypustek oraz resztek plastików mocujących, przykleiłem te szyby. Najłatwiej było z przednią i tylną – miały normalne „łapki” mocujące, więc montaż polegał na nasadzeniu na bolce, wypoziomowaniu i przyklejeniu. Trochę ciężej było z przednimi bocznymi, ale też sobie poradziłem. Najgorzej było z szybkami w tylnym słupku i w tylnych drzwiach – jakoś je zamocowałem, ale te w drzwiach odstają.
Po mocowaniu szyb przyszedł czas na klamki, usunięcie tylnych chlapaczy kół oraz kolejne sprawdzenie i spasowanie wnętrza z budą. O ile klamki poszły w miarę sprawnie, tak to spasowanie… Stanęło na tym, że wyłamałem część plastików z przedniej części wnętrza (ich nie widać, więc nie szkoda) oraz zgodziłem się na kompromis – tylną półkę pod kątem… Może kiedyś to poprawię – wnętrza przezornie nie przykleiłem do karoserii.
Ostatnim krokiem był montaż lusterek, wycieraczek oraz anteny. O ile wycieraczki czy lusterka miały miejsca mocowania, tak antena była przyklejana w nowej lokalizacji – w szerokim Caro antenę mocowano w przedniej części dachu, a w wąskim bywało różnie – najczęściej w metalowym podszybiu. Raz się spotkałem z anteną zamontowaną na plastikowym chwycie powietrza czy wkręconą w tylny zderzak… Jeśli chodzi o montaż, to efekt wyszedł niezły – trochę schrzaniłem mocowanie przedniej wycieraczki, ale to w sumie detal.
Ostatecznie… Ostatecznie wyszło średnio, kijowo, tragicznie i chujowo XD. Jestem w sumie średnio zadowolony z efektu końcowego – owszem, przypomina to dalej Poloneza, i to konkretny model, ale niedoróbki pokroju odstających szyb, krzywego naklejenia czy – przede wszystkim – lakier z zaciekami i defektami, nadają dość „śmieciowaty” wygląd.
Mam wrażenie, że przez te wady ten resorak czy jak go zwał, zyskał trochę charakteru – ale to tylko moje odczucia. Mimo wszystko jestem całkiem zadowolony z efektu końcowego – model wyszedł… dość niecodziennie i nie jest strasznie sterylny.
Jeśli mam być szczery, to przerabianie modeli czy resoraków zostawię osobom z większą cierpliwością i zdolnościami manualnymi ode mnie.