Sport, turystyka i Himilsbach, czyli XI Rajd po Ziemi Mińskiej

Imprezy związane z motoryzacją zabytkową dzielą się na kilka grup: są targi takich pojazdów, wszelkiej maści zloty, ale za najbardziej żywiołowe uchodzą rajdy, które od zawsze cieszą się niesłabnącą popularnością. Wiele lat marzyłem, żeby wystartować swoim własnym autem w takim rajdzie, ale nigdy jakoś mi się to nie udawało z różnych powodów. Aż do wczoraj.

A było to tak: jakiś miesiąc temu ogłoszono rajd odbywający się w mojej okolicy, dobrze mi zresztą znany, bo zawsze byłem z nim jakoś związany: najpierw tylko przychodziłem na start obejrzeć co przyjechało, potem raz z kumplem pojechaliśmy jego samochodem na trasę rajdu „na sucho” bez zapisu po prostu podążając za uczestnikami, innym razem już z przyjaciółmi na tylnej kanapie ich wozu jako dodatkowa pomoc przy rozwiązywaniu zadań po trasie. Ów kumpel zaproponował, żeby może wystartować jego maluchem z 1991 roku. Pomysł niegłupi, bo poza naszymi powyższymi przygodami zdarzało nam się od czasu do czasu obsługiwać checkpointy na tego typu imprezach, więc mamy pewne doświadczenie, dzięki któremu mogliśmy dać całkiem solidny debiut. Jednak ja zaproponowałem, żebyśmy pojechali moim wozem: Polskim Fiatem 125p z 1975 roku. Powód był czysto pragmatyczny: wóz z racji wieku podpada pod starszą kategorię wiekową pre-1985, która powinna być mniej licznie obstawiona uczestnikami od silnej dość klasy post-1985. Zresztą jak już wspominałem, zawsze chciałem wystartować własnym autem na takiej imprezie, „nadejszła wielkopomna chwila” żeby owo marzenie spełnić.

Rejestracja w dniu rajdu przebiegła bardzo sprawnie, bo wóz był już dawno zapisany, a załoga opłacona, więc pozostało tylko się zameldować na miejscu i odebrać pakiet startowy składający się z: numeru startowego, itinererów do poszczególnych etapów, kart odpowiedzi, kartki ze zdjęciami z trasy, mapki przejazdu na próbie sprawnościowo-zręcznościowej, malutkich karteczek uprawniających do zjedzenia obiadu na mecie, oraz gadżetów: koszulki z logiem rajdu, naklejek pamiątkowych, magnesu z otwieraczem do butelek i pocztówki z Muzeum Ziemi Mińskiej, które było jednym ze sponsorów.

Całą tę papierologię dostaliśmy w takiej oto teczce.
Z takimi oto rzeczami przyszło nam się zmierzyć.
Wóz przyszykowany do rajdu.

Gdy już przyszykowaliśmy nasz samochód (warto na rajd ze sobą zabrać taśmę klejącą i długopis, a najlepiej dwa – pierwsze do przyklejenia kartki ze zdjęciami z trasy w widocznym miejscu,a drugie do uzupełniania karty odpowiedzi i odznaczania zaliczonych kratek w itinererze) pozostało nam poczekać na odprawę, więc trochę się przeszliśmy po placu sprawdzić, z kim przyjdzie nam rywalizować, oraz przywitać się ze znajomymi współuczestnikami: było kilka innych Dużych Fiatów z roczników 1968, 1974, czy 1977, jeden Polonez, oraz maluch, a reszta to już pojazdy zagraniczne takie jak Wartburg 1000, BMW E12, Mercedes W124, czy Mazda 323BF, przedwojenne Opel P4 oraz DKW F5. Sporą reprezentację miał Ford: były dwa Transity różnych generacji, kilka Capri, czy Taunusów. Były też absolutne egzotyki jak Yugo Florida, czy Talbot Solara.

Frekwencja może i nie była rekordowa, ale i tak było różnorodnie.
Przyjechała nawet Corolla z plakatu promującego tegoroczną edycję rajdu.
od RFN, przez USA po Jugosławię – światowo!
Reprezentacja czterookich kanciaków: BMW, mój Fiat, 125p pickup sprowadzony z Francji, a w tle Polonez.
Była też reprezentacja motocyklistów, wszak Mińsk klubem motocyklowym MAGNET stoi.

Po odprawie, podczas której organizatorzy wytłumaczyli co i jak na tym rajdzie będzie się odbywało (oraz poprosili o dopisanie jednego pytania, którego zapomnieli dodać do karty odpowiedzi do etapu 3.) rozpoczęto procedurę startową: samochody musiały się ustawić po kolei według numerów startowych i czekać cierpliwie w kolejce. Jako, że poszczególne załogi startowały w dwuminutowych odstępach nam, załodze nr. 38 przyszło czekać na swoją kolej ponad godzinę.

Samochody powoli zaczęły się ustawiać…
W końcu i my ruszyliśmy do startu.
Swoją drogą numery 39 i 40 okazały się być braciszkami naszego Fiatona:D

W końcu o godzinie 11:15 ruszyliśmy na pierwszy etap, który okazał się być dość krótki: po chwili krążenia po mieście wjechaliśmy w las, gdzie trzeba było przejechać przez wąski drewniany most i szukać na drzewach porozwieszanych kadrów z filmów, w których grał jeden z najsłynniejszych Mińszczan, czyli Jan Himilsbach. Pierwszy kadr przegapiliśmy, ale pozostałe już udało nam się znaleźć i zidentyfikować – na szczęście nie były to jakieś niszowe dzieła, bo dwa z tych filmów to były klasyki Barei, pozostałe dwa też raczej powszechnie znane. Były też pytania po drodze, np.: podać model autobusu Autosan gnijącego na poboczu, czy wskazać datę śmierci człowieka, któremu poświęcono pamiątkowy kamień przy szkole, którą mijaliśmy. W lesie również była próba BRD: w pewnym momencie dojechaliśmy do checkpointu, gdzie dostaliśmy kartki z pytaniami o przepisy bezpieczeństwa ruchu drogowego – nie były one wcale oczywiste.

„Oczom ich ukazał się las.”

Po dość prostym i krótkim pierwszym etapie dojechaliśmy na plac manewrowy w miejscowości Marianka, gdzie kiedyś był zabytkowy dworek, przy którym nad zalewem Mińszczanie spędzali ciepłe i pogodne dni – obecnie zalew jest pozarastany i zaniedbany, a dworek popadł w ruinę – i to wszystko w jakieś 25 lat jak nie mniej. Nieważne. Na placu czekały nas trzy próby: pierwsza – strącić trzy pachołki za pomocą prądownicy pociągniętej z wozu strażackiego, druga – HistMot, czyli kartka z pytaniem o historię motoryzacji, trzeba było dopasować nazwisko konstruktora do samochodu, który opracował – dla mnie prościzna, chociaż inni wspominali, że trudne, no i trzecia, najciekawsza – próba SZ, czyli przejechać w jak najszybszym czasie bezbłędnie trasę po placu między pachołkami według wytycznych z takiej oto mapki:

Udało nam się ją wykonać w około 27 sekund, czyli mniej więcej pośrodku stawki – byli zarówno szybsi jak i wolniejsi od nas.

Po próbie chwila przerwy na lody, rozwiązanie testu Hist-Mot oraz popatrzenie jak inni sobie radzą na próbie SZ.
Tutaj na przykład Mercedes W124 frunie między pachołkami (chociaż dobra, fruwały to Mercedesy CLR, ten po prostu pędzi przed siebie)

Po chwili przerwy nadszedł czas na danie główne, czyli etap drugi: ze trzy karty odpowiedzi, itinerer rozciągający się na całą kartkę i kawałki dwóch kolejnych, no i sporo zadań do wykonania: wpisać wszystkie pokonane miejscowości na literę „W”, wypatrzyć wszystkie zdjęcia Fordów zawieszone na drzewach i nazwy ich wpisać do krzyżówki oraz pełno pytań typu „Jaki traktor gnije na posesji”, albo „Czyja Hacjenda?” odnoszące się do posesji, na której widniał odpowiedni szyld.

To co? Jedziemy dalej przed siebie po malowniczych mińskich wioskach.
Takich właśnie zdjęć musieliśmy wypatrywać. Dobrze, że jechaliśmy w kupie z innymi – wystarczyło wypatrywać kiedy się zatrzymują i wysiadają żeby podejść do drzewa. Swoją drogą ten Ford jadący przed nami wygrał jeden z dwóch pucharów konkursu elegancji na tym rajdzie.
Tutaj członkowie różnych załóg upewniają się czy ten Ursus, na którym widnieje napis „C-385” to na pewno jest C-385.
Kolejny przystanek po drodze i fiatowe spotkanie rodzinne:)

Z biegiem czasu zaczęliśmy się oddalać coraz bardziej od Mińska zwiedzając takie miejscowości jak Budy Łękawickie, Cegłów, Mrozy, czy Kałuszyn, który powitał nas pytaniem o wrastające obok siebie Syrenę 105 i Robura oraz zabił nam ćwieka w postaci pytania o złote zwierzęta. Krążyliśmy wokół rynku kilka razy próbując wypatrzeć o co chodzi, wpisaliśmy ostatecznie koziołka, który stał na rynku, wprawdzie nie był złoty, ale okej. Po chwili dalszej jazdy okazało się, że chodziło o coś zupełnie innego: lwy na bramie jednej z mijanych posesji na dalszym etapie trasy. Ach, ten Kałuszyn…

Po drodze mijaliśmy też relikty znakowe z poprzedniej epoki.

Po dłuższym czasie powolnego krążenia po okolicy wskazówka termometru cieczy chłodzącej we Fiacie niebezpiecznie zbliżała się do czerwonego pola, na szczęście zdarzały się też odcinki, podczas których można było pruć przed siebie te 70-80km/h co trochę schładzało silnik, inna sprawa, że po zgaszeniu świateł termometr zaczynał pokazywać prawdziwą temperaturę, która była sporo niższa – ot uroki starych aut.

CO TO KUŹWA JEST??!!!!

Jak już wcześniej wspominałem pytania dotyczące tego etapu obfitowały w klimatyczne wrosty pokroju starych ciągników, dostawczaków, czy wozów strażackich, dlatego łowcy takich tematów byli zachwyceni – jeden z uczestników nawet specjalnie podjechał do strażackiego Żuka „smutka”, żeby zrobić mu zdjęcie z bliska. Sam mimo, że pochodzę z tych okolic, nie miałem pojęcia o niektórych z nich, chociaż było kilka momentów, w których doskonale wiedziałem o jakie pojazdy chodzi w pytaniu i że będą dopiero za kilka kilometrów, więc grzałem śmiało bez obaw, że go przegapimy i stracimy cenne punkty za pytanie.

Koło tej posesji przykładowo przejeżdżałem wielokrotnie.
Ale już o tym „ogórku” nie miałem pojęcia.

W końcu po ponad 2,5 godzinach udało się ukończyć etap drugi dojeżdżając do Pałacu Dernałowiczów w sercu Mińska, gdzie mieści się Miejski Dom Kultury, w którym mieściło się kolejne miejsce, z którym były związane pytania o Himilsbacha, który wysunął się na pierwszy plan rajdu. Wewnątrz budynku na parterze urządzono salę pamięci poświęconą nie stroniącemu od alkoholu artyście – były oryginalne meble z jego mieszkania, rzeczy osobiste, telefon, dyplomy, listy czy dokumenty.

Chwila przerwy dla nas i naszych maszyn.
A oto i fragment „pokoju Himilsbacha”.
Nie tylko my dotarliśmy na miejsce w tym czasie.

Po odnalezieniu odpowiedzi na oba pytania oraz rozprostowanie nóg i pleców (przypominam, że pozycja za kierownicą w Dużym Fiacie nie jest najwygodniejsza), rozpoczęliśmy ostatni, trzeci etap, który okazał się być najkrótszym ze wszystkich – ot, chwila krążenia po Mińsku od pałacu przez centrum do kolejnych miejsc związanych z panem Janem. Odpowiedzi na następne pytania trzeba było się chwilkę naszukać, bo mieściły się one na ledwo widocznych kostkach chodnika z wyrytymi informacjami o miejscu jego narodzin czy domu, w którym spędził wczesne lata swojego życia. Dużo łatwiej było z pomnikiem, który stał w pobliżu opuszczonego od dawna kina „Światowid” oraz Miejskiej Biblioteki Publicznej (obok mieścił się też najstarszy drewniany dom w mieście, ale wiadomo, patodeweloperka sama się nie pobuduje w atrakcyjnej lokalizacji). Swoją drogą dawniej to właśnie w pobliżu tego pomnika, na Placu Kilińskiego startowały Rajdy po Ziemi Mińskiej, ale to było dobre kilkanaście lat temu.

Wspomnienie jednego z tych rajdów z pomnikiem Himilsbacha w roli głównej.

Po niedługim czasie kręcenia się po rondach między nowo stawianymi blokami w miejscu zabytkowych drewnianych chałup (Mińsk Mazowiecki podsumowany w jednym zdaniu), udało nam się bezproblemowo dotrzeć na metę, która była w tym samym miejscu co start – na dziedzińcu zawodowej szkoły „Mechanik” w dawnej przemysłowej części miasta po przejechaniu całości w ok. 4,5 godziny. Zmęczeni, ale zadowoleni oddaliśmy wszystkie karty odpowiedzi, odstawiliśmy wóz na parking, zjedliśmy obiad składający się z żurku i kiełbasy z chlebem i zaczęliśmy rozmawiać z innymi uczestnikami rajdu o wrażeniach z trasy. Przy czym zgubiliśmy gdzieś po drodze karteczki obiadowe i musieliśmy poprosić organizatorów o nowe.

Wreszcie koniec i odpoczynek po trasie – Fiat w towarzystwie pozostałych uczestników z różnych krajów i epok.
Jak widać na mecie zastał nas deszcz – dobrze, że dopiero teraz a nie na trasie.
Dzięki temu deszczowi udało mi się jeszcze zrobić parę fotek samochodom bez tłumów ich oblegających
Większość została do końca, choć niektórzy zawinęli się do domów.
Młodsze auta to młodsze auta, ale takim przedwojennym Oplem to musiała być niezła przygoda.

Zazwyczaj na tych rajdach ogłoszenie wyników i wręczenie nagród odbywało się w miejscu odprawy, czyli na zewnątrz na podwyższeniu robiącemu na co dzień za górkę do nauki jazdy, ale tym razem deszcz przegonił nas do środka budynku – do sali gimnastycznej, gdzie cierpliwie czekaliśmy na podsumowanie od organizatorów. Po znalezieniu samotnej piłki na sali kilku uczestników odbyło jeszcze niezobowiązującą partię „w nogę”, ale gdy naszedł ten moment wszyscy ucichli i zebrali się wokół pana Komandora.

Najpierw wręczono puchary za konkurs elegancji: nagroda burmistrza miasta trafiła do właściciela ślicznego czerwonego Forda Taunusa, zaś puchar dyrektora Muzeum Ziemi Mińskiej otrzymał właściciel przedwojennej Dekawki – moim zdaniem w obu przypadkach zasłużenie. Następnie rozpoczęto wręczanie nagród za rajd: po kolei motocykle, samochody pre-1950, pre-1970, pre-1985 i post-1985. O ile najstarszą kategorię reprezentowały tylko dwa auta, więc 100% załóg tej klasy otrzymało nagrody, o tyle pozostałe były liczniej obsadzone. Gdy w końcu nadszedł moment ogłoszenia zwycięzców klasy pre-1985 nastąpiło wielkie zaskoczenie: debiutując w tego typu imprezie nasza załoga zajęła III miejsce, także wylądowaliśmy na podium i bynajmniej nie wróciliśmy z pustymi rękami! Nasza euforia trwała długo, w końcu było co świętować. Przy okazji, w klasie post-1985 na podium wylądowała również zaprzyjaźniona z nami załoga białego Wartburga 353S, z którym miałem już jakiś czas temu bliski kontakt.

Daliśmy radę!
No i jest motywacja na więcej!

Podsumowując: było warto! Trasa bardzo urokliwa, widoki przyjemne, było trochę wyzwań po drodze, ale na szczęście bez przesady, dowiedziałem się o paru fajnych gratach w okolicy, no i obyło się bez wypadków. Co prawda w pewnym momencie minęliśmy załogę radzieckiego motocykla, która stała przy martwej dziczyźnie, ale wątpię, żeby ją potrącili, bo motór i kierowca byli cali, a kilka lat temu jeden Austin z lat 50. musiał zakończyć rajd przed czasem z powodu wypadku nie z jego winy.

No i jestem cholernie dumny z mojego Fiata: wygląda jak wygląda, silnikowi również przydałby się remont, a mimo to dał radę bez najmniejszej nawet awarii dowożąc nas pewnie i bezpiecznie przez całą trasę rajdu aż do mety – czyli jednak się da!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *