Jeśli jesteście na bieżąco z naszą witryną internetową to pewnie czytaliście już wpis red. Fasoli o wizycie w Świętokrzyskim. Było biednie, syfiasto i niepokojąco. Tak to jest jak województwo zapozna się przez pryzmat Skarżyska-Kamiennej i przede wszystkim Kielc, dodatkowo wożąc na tylnej kanapie jakiegoś niezbyt kontaktującego menela robiącego za przewodnika. Ja zaś postanowiłem się wybrać w odwiedziny do znajomych mieszkających we wschodniej części owego regionu. W niczym nie przypominającej ponury obraz Kielc.
Sandomierz to wybitnie stare miasto polskie, podobnie jak pobliski Opatów. Obie te miejscowości słyną z ważnych i bardzo leciwych zabytkowych budowli oraz ciekawostek architektonicznych jakimi są podziemne tunele pod obydwoma miastami. Dawniej obejmowały one znaczne części swych miast, obecnie tylko część ich jest zachowana, wyremontowana i udostępniona do zwiedzania z racji setek lat zaniedbań prowadzących do zawaleń części budynków na powierzchni. Inne warte odwiedzenia budynki dla fanatyków historii to kościoły… bez względu na to czy jest się wierzącym czy nie, wszak to część naszej kultury i historii, a same budowle robią spore wrażenie, bez względu na to czy mówimy tutaj o kolegiacie w Opatowie posiadającej na swoim wyposażeniu m.in. oryginalną 800-letnią chrzcielnicę, skromny, acz bardzo stary kościół św. Jakuba w Sandomierzu z najstarszymi dzwonami w Polsce, czy położoną nieopodal bazylikę sandomierską – jedno z najpiękniejszych wnętrz w polskich budynkach sakralnych.
Oprócz tego Sandomierz starym miastem stoi, ruch zapewnia mu serial o dziarskim księdzu-detektywie emitowany przez państwową telewizję, czego efektem jest muzeum Ojca Mateusza na rynku głównym pełne rekwizytów z serialu oraz woskowych rzeźb głównych bohaterów, oprócz niego jest też bardzo ciekawa wystawa zwana Akademią Ziołową, jedno z wejść na stare miasto stanowi zabytkowa wieża z tarasem widokowym, a w wielu miejscach znajdują się stoiska z pamiątkami, oraz atrakcjami kulinarnymi takimi jak tradycyjne staropolskie podpłomyki, oraz napoje takie jak jabłecznik, cydr z alkoholem i bez, czy lokalne piwa. Bo trzeba wiedzieć, że ziemie w okolicach Sandomierza są żyzne, nie to co w regionie kieleckim, więc jednym z symboli tej okolicy są jabłka i przetwory z nich, podobnie jak na Mazowszu Grójec i okolice. Właściwie jedyna niewygoda, jakiej uświadczyłem na rynku to fakt, że praktycznie wszystkie lokale serwują tradycyjne włoskie pizze, które w moim odczuciu są paskudne. Smaku to nie ma, cienkie ciasto, brak sosów, szynka, której nie da się pogryźć, bo ma konsystencję gumy. Żeby zjeść porządną polską pizzę trzeba niestety trochę odejść od rynku, ale za to w podziemiach ratusza są dobre burgerki.
Czas na temat gratów… Otóż dawno nie widziałem takiego zatrzęsienia starszych aut w promieniu kilkunastu kilometrów. Nie brakuje też kąsków dla koneserów czarnych blach. Nie udało mi się ustrzelić wszystkiego, ale będąc w podróży widziałem takie auta, jak Wartburg 353 i 1.3, VW Garbus przerobiony na buggy, maluchy, Żuki, Opel Kadett E z automatyczną skrzynią biegów, na jednym parkingu w okolicach Opatowa stały trzy pokolenia Lublinów, a przejeżdżając przez Skarżysko-Kamienną widziałem nawet Opla Astrę Classic Dynamic, czyli rzadką i pozbawioną sensu wersję limitowaną poczciwej Asterki z Gliwic na wypasie i z ospoilerowaniem Irmschera, oraz, uwaga, Renault 4 (zdjęć brak, za szybko je minęliśmy). O Starachowicach i ekspozycji ciężarówek Star rozsianej po całym mieście nawet nie wspominam.
A skoro już jestem przy gratach czas na kolejny punkt mojej wycieczki w tamte rejony: muzeum w Chlewiskach. Jest to ekspozycja związana z lokalnym przemysłem hutniczym, do której doczepiono wystawę zabytków polskiej motoryzacji. W ramach małej dygresji skrócona historia wydarzeń związanych z owymi autami: na początku lat 80. W centrum Warszawy zamknięta została fabryka Norblina przy ulicy Żelaznej. W jej miejscu otwarta zostaje filia Muzeum Techniki, w której eksponowane są klasyki polskiej i zagranicznej motoryzacji. Pod koniec 1. Dekady XXI wieku muzeum zostaje stamtąd wyrzucone ze względu na niejasną sytuację papierologiczną (z tego co mi mówiono, muzeum tam funkcjonowało na tzw. gębę nie będąc właścicielem obiektu, sam właściciel postanowił obiekt sprzedać, aby sobie zarobić, do 2017 roku obiekt stał w dotychczasowej formie, odbywała się tam giełda warzywna, potem przyszła ekipa rozpierdzielu i zrobili tam nowoczesne i stylowe centrum handlowe). Potem część wystawy schowano, a resztę eksponowano w garażu przy kamienicy na Filtrowej 62, co było kompletnym nieporozumieniem, bo panowała tam patologiczna ciasnota, po czym kilka lat później całość wywieziono do Chlewisk, gdzie kolekcja stoi do dziś.
Oto i jej część:
Nie wiem niestety, jak wygląda kwestia sprawności tych aut, ale to co zobaczyłem na miejscu dość mocno mnie rozczarowało. Niby na zdjęciach wszystko wygląda w porządku, ale podczas naszej wizyty przyjechało też kilkanaście osób z dziećmi w różnym wieku. Jakiś dzieciak podchodzi do Meduzy i tak w nią zaczyna uderzać łapami z otwartej, że omal nie stłukł reflektora, matka ma wywalone, ochroniarz ma wywalone, no i ja w sumie też, bo weź w dzisiejszych czasach odezwij się do obcego dziecka, żeby nie wyjść na pedofila. Kolejnym rozczarowaniem było gdy zerknąłem na miskę olejową 28. egzemplarza Dużego Fiata. Słynnej osłony miski brak, bo tak wczesne egzemplarze jej nie posiadały, ale oprócz tego rdza. Całe mnóstwo rdzy. Przyglądam się bliżej przednim reflektorom: odbłyśniki również szlag trafia. Kumple, z którymi odwiedziłem ów przybytek mówili mi, że prototypowy 3-osiowy Polonez pickup również nie wygląda za wesoło: przy próbie odpalenia musiałby dobrze pohałasować z wydechem w takim stanie.
I teraz moje pytanie: to tak się do jasnej cholery dba o nasze motoryzacyjne dziedzictwo? Byle prywaciarz otwierający muzeum ze swoimi prywatnymi nabytkami dba o nie jak o żonę, a wielkie przedsiębiorstwo jakim jest Muzeum Techniki nie potrafi zająć się konserwacją pojazdów ważnych i unikatowych dla naszej małej części świata, aby nie niszczały. Mniej więcej 20 lat temu miała miejsce tzw. Akcja Szmata, która była oddolną inicjatywą ludzi z Warszawy i okolic, którzy z własnej woli przyjeżdżali na Żelazną do muzeum, aby na własną rękę dbać o te pojazdy, konserwować i przywracać je powoli do stanu używalności. Dzięki temu na Festiwalach Zabytków Motoryzacji, które odbywały się na terenie Norblina przed ok. 15 laty te auta jeździły o własnych siłach. Sam widziałem na własne oczy jeżdżącego Humbera z 1908 roku, Polskiego Fiata 508, FSO Ogara, w Internecie do dziś są relacje z odpalania prototypu Syreny czy Stratopoloneza. Ogar w jednym sezonie nie miał tylnej bocznej szyby, rok później miał już komplet oszklenia. Ujmę to krótko: przy wizycie w Chlewiskach nie róbcie zdjęć temu co na wierzchu, tylko od spodu, niech wychodzą te niedoróbki i zaniedbania na wierzch, może ruszy się coś w temacie tych aut, bo póki co czarno to widzę. Fajnie, że stoją pod dachem i można je oglądać, ale jak przypomina mi się spód tego wczesnego Fiata to jednak myślę, że to jednak trochę za mało dla tych aut.
Tak czy inaczej wpadajcie do Sandomierza, odwiedźcie Opatów, okolica jest śliczna, jest co zwiedzać, jest co fotografować, dla łowców gratów również polecam gorąco. Chlewiska… ekspozycja piecowo-hutnicza, oraz maszynowa również warta obejrzenia, samochody mimo wszystko również polecam, bo starszego przedprototypu Poloneza nie znajdziecie nigdzie indziej na świecie, jedźcie, póki go ruda całkiem nie zeżarła, a do tych którzy zajmują się tymi autami: WEŹCIE DO JASNEJ CHOLERY ZORGANIZUJCIE W KOŃCU DO TEGO POLONEZA CHROMOWANE LUSTERKO NA DRZWI ZAMIAST TEGO GRUBEGO PLASTIKU Z TRUCKA!!! TAKI TO PROBLEM ZDOBYĆ LUSTERKO Z LAT 70.?
Zdjęcie nr 6 to kłamstwo. WCALE NIE POLECAM TEJ KURWY11!1