Po czym poznać dobrą frekwencję na zlocie? Na przykład po tym, że cztery godziny po rozpoczęciu imprezy, którą od tamtej pory część aut zdążyła już opuścić, zlot nadal pęka w szwach.
Godzina 10. Kolejka aut do wjazdu na teren imprezy wreszcie zaczyna się ruszać. Organizatorzy wpuszczają z uśmiechami na ustach pierwszych zlotowiczów, zielony teren w samym sercu miasta, jak co roku, powoli zaczyna zapełniać się coraz to kolejnymi autami… Ja tego nie widziałem, bo dojechałem dopiero w okolicach godziny 14. Nie mogłem sobie odpuścić tego wydarzenia, bowiem już od kilku lat je regularnie odwiedzam: czasem swoim pierdzikółkiem, czasem jako pasażer ze znajomymi, a czasem w ogóle nie pamiętam już jak. W każdym bądź razie za każdym razem frekwencja dopisuje, jest na czym zawiesić oko – niedowiarkom polecam przejrzeć galerie z zeszłorocznych edycji usiane po Internecie (ORGANIZATORZY DAWAJCIE WRESZCIE ZESZŁOROCZNĄ GALERIĘ AUT UCZESTNIKÓW POD ŚCIANKĄ! Zdjęć narobili, apetytu też i ni ma po dziś dzień).
Pomimo moich obaw spowodowanych mijaniem w trasie coraz to kolejnych samochodów wracających z Garwolina, już okolica imprezy wyglądała obiecująco. Przy rondzie ustawiona została Syrenka i maluch starego typu, przy samym wjeździe Jelcz, a i cały czas oprócz wyjeżdżających była też kolejka aut wjeżdżających. Kilka metrów ciasnoty spowodowanej dwiema kolejkami i 20 złotych później teren zlotu stał otworem dla każdego zajeżdżającego swoim zabytkiem, ale nie tylko. Jak co roku miejsce zostało podzielone na sektory, gdzie rozstawiano konkretne wozy. Najbardziej w oczy rzucały się dwie strefy: „projektów” wszelkiej maści, czyli młodszych aut po różnego rodzaju tuningu, zazwyczaj BMW i VAG-i, ale widziałem też kilka tłustych Japońców, czy Fiatów Multipla (także eklektyzm jak na Lubelskich Klasykach – lubię) oraz strefa maluchów, gdzie do woli można było podziwiać kaszlaki wszelkiej maści: i oryginalne i potuningowane, i pierwsze serie i eleganty – krótko mówiąc wszystko, czego każdy amator wypatrywania maluszków na zlotach może sobie wymarzyć.
Reszta imprezy to już czysta mieszanka roczników, krajów i segmentów. Istna orgia klasyków na oczach zwiedzającego. Na zakąskę trochę aut stojących w pobliżu strefy maluchowej, ale danie główne to wzgórze górujące nad całością obiektu oraz teren wokół niego: Wołgi, Mercedesy, Warszawy, Polonezy, Cadillaki, BMW, czy nawet angielski Wolseley z przełomu lat 40. I 50. Kurczę, był nawet Buick Electra podobny do tego, którym jeździł Fronczewski w 19. odcinku „07 zgłoś się”. Hydrocytryny żadnej nie widziałem, ale z drugiej strony na Lubelskich Klasykach też Golfów dwójek nie widziałem, a wrzuciłem zdjęcie z jednym w tle…
W pobliżu górki stała sobie scena, w jej pobliżu sekcja motocyklowa oraz mini giełda. Na poprzednich edycjach pamiętam m.in. stoiska z książkami, których tym razem zabrakło, ale za to było można było się obkupić w modeliki i resoraki, a także zestaw obowiązkowy każdej imprezy motoryzacyjnej: naklejeczki – dla fanatyków polskiej motoryzacji, beemwiarzy, vagowców, koneserów tłustego basiwa, oraz prawdziwych wesołków-miłośników Janusza-nosacza. Głodni żywności również znaleźli coś dla siebie, wystarczyło trochę odejść od naklejek i modelików i oczom ich ukazywały się foodtrucki – tradycyjne zapiexy, kiełbachy od OSP Podpalaczy, czy burgerki z busa o dość hipsterskim logotypie.
Na scenie też coś tam się odbywało. Ważniejsze to co pod sceną – a organizatorzy dbali o to, żeby wszyscy uczestnicy angażowali się w tworzenie atmosfery – O 12 katowanie głowic i wydechów strzałami w maluchach – nie załapałem się, bo za późno przyjechałem, ale domyślam się jak to wyglądało, bo ja i moje bębenki w uszach nieraz tego doświadczaliśmy, zaś o 14:30 „głośne ŁUTUTUTU” jak to ładnie określiło ciało organizacyjne. Także miasto wiedziało, że impreza się dzieje i jest grubo.
Po jakichś trzech godzinach coraz więcej aut zaczęło się rozjeżdżać, więc na mnie też nadszedł czas. Pojechałem do domu ogólnie zadowolony ze zlotu. Grunt, że frekwencja nie zawiodła – dobrze, że na to zawsze można na Tłokowisku liczyć. Właściwie przeraziła mnie tylko jedna rzecz: środek niedzieli, a Garwolin cały zakorkowany w kierunku Lublina… u Was tak zawsze? Znajomi mówili, że to wina imprezy, ale jak dla mnie za mały ruch ona generowała, być może jakiś wypadek był na obwodnicy i cały ruch skierowano na miasto. Nie wiem, ale współczuję i życzę jak najmniej stania w korkach, bo Garwolin to w gruncie rzeczy fajna miejscówa. W sam raz na klimatyczny zlocik raz do roku. Mam nadzieję, że w przyszłym również wpadnę i się nie zawiodę. Nie wpuszczajcie youtuberów.