Spontaniczna wyprawa do Zamościa, której kulminacją był zlot. Serio, to było spontaniczne. Nawet nie wiedziałem o tym zlocie.

II Zlot Pojazdów Zabytkowych pod Roztoczańskim Muzeum PRL w Zamościu

W życiu najlepsze są te losowe momenty, które pozytywnie zaskakują, kiedy się tego spodziewasz najmniej. Po moim powrocie z Sandomierza (który opisałem w poprzednim artykule) miał odbyć się coroczny integracyjny zlot redakcji Recenzexu w jednym z większych miast naszego pięknego kraju. Niestety, okazało się, że część redaktorów zapomniała o tej imprezie, część nie dostała wolnego w pracy, a reszta… za mocno popłynęła testując „napoje sprzyjające integracji” i nie było z nimi żadnego kontaktu. Dlatego mając w zanadrzu kilka dni wziętego wolnego postanowiłem kuć żelazo póki gorące i zamiast siedzieć w domu znowu ruszyć w trasę. Tym razem, zgadliście, do Zamościa.

A dokładniej pod Zamość do starych znajomych. Piątek poświęciłem na dojazd i integrację z owymi znajomymi. Dojazd z moich okolic teraz jest bardzo przyjemny odkąd pociągnęli trasę S17 tak daleko – trzy godziny i człowiek na miejscu. Gdyby nie to, że jakiś idiota postanowił rozbić się na owej ekspresówce. Pogodny dzień, widoczność doskonała, natężenie ruchu nie aż tak wielkie, a i tak jakiemuś debilowi udało się spowodować wypadek na jednym z najłatwiejszych typów tras do podróżowania. Skutkiem był półgodzinny korek, a na miejscu już odbywały się zaawansowane prace nad ustaleniem co i jak: pędzące nieoznakowane radiowozy, cyferki przy dowodach jak w filmie, no i wraki w tym jeden z przyczepką, przy której leżała minikoparka. Kto był winowajcą to ja nie wiem, ale gratuluję rozwalenia się z dala od znacznie bardziej niebezpiecznych krajówek.

Pół godziny życia stracone na zawsze przez czyjąś głupotę. A i tak niewiele straciłem w porównaniu z ofiarami.

Następny dzień postanowiłem poświęcić na spacer po Zamościu. Był w tym mieście jeszcze do niedawna opuszczony salon samochodów Daewoo o wdzięcznej nazwie Autozam (fani japońskich kei-carów powinni tę nazwę doskonale znać), ale jakoś tak na przełomie 2021 i 2022 roku uległ on przeobrażeniu stając się generycznym budynkiem pełniącym w obecnej chwili rolę sklepu meblowego. Dlatego nie marnując na niego czasu udałem się prosto na stare miasto, żeby cieszyć się widokiem oryginalnej starej zabudowy wykonanej według zasad miasta idealnego doby renesansu. Szczegóły poczytacie sobie na innych stronach, ja tylko powiem tyle, że polecam, bo pięknie jest. Ja zaś wędrując tak pomiędzy kamienicami natrafiłem na stare auta. Na rynku głównym było ich jeszcze więcej. Okazało się, że następnego dnia miał odbyć się zlot starych samochodów i dlatego były one tak ustawione. A jakie to były samochody? Popatrzcie sami:

Biały niczym kokaina… no sorry tak mi się kojarzą te ówczesne amerykańce, zwłaszcza z GM i Chryslera.
Poteżny Cadillac, ale to już nie jest kultowy 1959 rocznik, tylko nieco młodszy.
O widzicie, tył już jest bardziej stonowany.
Typowy amerykaniec po typowym remoncie.
Nie dość, że smerfik to jeszcze na czarnych blachach i z progami wyglądającymi na oryginalne, cudo.
Eleganty dwa. Sialala sialala
Patrząc po detalach to jest Zastava.
To już nie było częścią akcji reklamującej zlot. Za to reklamuje kawiarenkę, przy której stoi.
Ona też raczej nie na zlot, ale raczej by ją organizatorzy dopuścili.

Nie mogłem sobie również odmówić małego spacerku po młodszej części miasta w poszukiwaniu lokalnych staroci, wyszło skromnie, ale zawsze coś:

Najbezpieczniejsze Porsche swojej epoki.
Opus magnum Volkswagena w dziedzinie Golfów.
O, okulary mu ktoś włożył:)

Miałem się tego samego wieczoru zawijać do domu i zrobić sobie dzień wolnego od robienia czegokolwiek, ale stwierdziłem, że tak być nie może i zostałem dzień dłużej, aby przygotować małą relację z tego zlotu.

Ale zanim wybrałem się na samą imprezę zajechałem wpierw na dużą giełdę wszystkiego i niczego na lotnisku w Mokrem koło Płoskiego na drodze do Krasnobrodu przy wjeździe do Zamościa od strony Szczebrzeszyna. 8 złotych i człowiek jest w raju łowcy gratów. Nowe rzeczy też tam się da kupić, większość giełdy to stoiska z nowymi rzeczami, ale na uboczu jest kącik wystawców starego szpeju. Głównie narzędzi, ale były też gazety, płyty i typowe w Polsce stoiska wyglądające na zbiory rzeczy wyciągniętych Niemcowi ze śmietnika – niemieckie narzędzia, płyty, książki, meble. Ja z giełdy wyszedłem zadowolony z ośmioma sztukami polskiej prasy motoryzacyjnej z lat 90. Także polecam. Zwłaszcza, że na parkingu spotkałem kilka fajnych gratów.

Niedługo potem był już na zlocie…
…wraz ze swoim narzędziem do naprawiania niedoboru przestrzeni bagażowej.
Cargo w plusie – bardzo rzadki już okaz, właściciel raczej nie jest świadom jego rzadkości.

Sama impreza odbywała się w takim miejscu, że trzeba było znać dojazd, żeby dotrzeć na miejsce. Bywalcy i mieszkańcy miasta raczej wiedzą gdzie znajduje się muzeum PRL-u w ich mieście, ja zaś musiałem się posiłkować podpytywaniem tubylców i wiedzą, że jest to ok. 1,5km od starego miasta. Na szczęście w praniu okazało się, że wystarczy jechać za kolumną samochodów zmierzających na ów zlot i voila, jestem na miejscu! Z racji bardzo małego parkingu pod muzeum auta uczestników rozstawiono wzdłuż ulicy, na co niektórzy narzekali. Zaskoczyła mnie frekwencja i różnorodność marek i modeli biorących udział w imprezie, ale nie tylko. Zaskakujący byli też sami ludzie, często przebierający się aby dopasować się do epok, z których pochodzą ich auta (najlepszy był bez dwóch zdań chłop z wąsem, okularach „awiatorach” i ortalionowym dresie słuchający muzyki z polsko-czechosłowackiego boomboxa Condor – w pełni sprawnego), a najbardziej chyba mnie zaskoczył pakiet zlotowy. Po chwili rozmowy z uczestnikami udało mi się dowiedzieć, że udział w imprezie jest całkowicie za darmo, z owym pakietem włącznie. A co on zawierał? Oprócz typowej makulatury reklamującej firmy sponsorów była tradycyjna naklejka zlotowa, magnes z logiem zlotu, dwie gumy do żucia Turbo, ładnie wydrukowany dyplom-certyfikat zasłużonego wystawcy, oraz uwaga, piesek z kiwającą głową. Dla każdego. Niesamowita sprawa. Bywałem na różnych zlotach, na niejednym dostawało się tylko makulaturę sponsorów, naklejkę, ewentualnie smycz i do widzenia. I jeszcze trzeba było za to płacić, a tutaj rozdawali magnesy, gumy i pieski za darmo. Jak ja kocham trzymać się z dala od Mazowsza!

Dobra, ale starczy tych literek, czas na zdjęcia tych wszystkich maszyn:

Maluchów tradycyjnie sporo, tym razem dodatkowa okazja: świętowanie 50-lecia rozpoczęcia produkcji tego modelu w Polsce.
Bywałem na niejednym zlocie, na którym nie było ani jednej takiej Wołgi – tutaj aż dwie ich było!
FSO musi być. Obligatoryjnie.
Stare Skodżitsu – bardzo lubię, fajne wygodne auta.
Niczym wyjęty prosto z interioru, tylko w lepszym stanie. Fasola może iść do barku po kolejną flaszkę.
Dwie przeciwmgiełki i lampa cofania pośrodku, ciekawie to wygląda.
Eklektyzm był jak widać…
Kolejny przedstawiciel Chryslera doby Lee Iacocca, świetny z tymi klapami reflektorów.
Country, zawsze robi takie samo wrażenie na żywo.
Ale tutaj to ja bzdety widzę, ani to nie był pierwszy na świecie SUV (wystarczy wspomnieć choćby Range Rovera), prędzej widziałbym w Golfie Country crossovera, ale tutaj też nie był pierwszy, wyprzedził go np.: AMC Eagle. Poza tym pierdzielenie z tą ilością zachowanych sztuk, bo sam widziałem tych Golfów w Polsce z kilkanaście i w Warszawie i pod Warszawą i w Białej Podlaskiej, nawet jednego wrzucałem w relacji ze zlotu w Kowarach.
W dzisiejszym odcinku Kuchni Awangardowej: Fasolki w alkoholu.
Malubats, czyli maluch robiony przez zewnętrznego podwykonawcę dla Holendrów, którzy holowali nimi łodzie na plażach. Ponoć jedyny w Polsce. Ten dziarski kowboj za kierownicą to właściciel i kustosz muzeum Fiata 126p w Bielsku-Białej.
W środku praktycznie typowy maluch z ornamentami typowymi dla polskiej wsi a.d. 2005
Autosaniątko. Jak dorośnie będzie modelem H10;)
A z tego Żuczka brało się lody – w sam raz na rozszalały upał.
Kolejna Skodzianka, o tym modelu śpiewali w hicie „Jozin z bazin”
Cycepka namiotowa JL-126 rozłożona i złożona.
Poldek z FSO Auto Klubu – matko jak ja dawno tej nazwy nie słyszałem, mniej więcej odkąd nie organizują już zlotów rocznicowych w listopadzie pod FSO.
Tak gwoli przypomnienia: to nie żaden z pierwszych egzemplarzy sprzed wymyślenia nazwy „Polonez”, tylko eksportówka na Francję.
Nigdy nie pytaj: kobiety o wiek, mężczyzny o zarobki, właściciela złombolowego Żuka czy ma oryginalny silnik.
Świetny klimatyczny maluszek, nie ma co udawać, że z białymi blachami nie robiłby takiej roboty…
Ktoś tu się chwali remontem, ni dziwota wiedząc jak te beczki wcinała ruda.
Polonez w wersji nisko i szeroko
Ale na replikach czarnych blach to przyoszczędzili.. a poza tym maluszyna zacny.
Živjela Jugoslavija!
Fiat 500 tzw. Topolino. Tylko późniejsze, dlatego wygląda nieco inaczej niż te najsłynniejsze przedwojenne.
Jeden z najfajniejszych pojazdów zlotu.
A tak wygląda sam budynek muzeum, po zjeżdżalni i namiotach sponsorów i gości widać, że było grubo.
Taa, Volkswagen przed przejęciem Auto Union i NSU nie był zbyt wspaniałą firmą.
Spory kawał żelaza!
I kolejny zwyczajny maluszek.
Drugie Atu bez minusa. No to jest już trochę jak na jeden zlot.
Kącik nostalgii za PRL-em… na pojeździe, który z PRL-u nie pochodzi:)
Jest i mydelniczka. W wersji, która użytecznością sprawia, że każdy maluch chowa się pod siebie ze wstydu.
Potrzeba piekielnie dłuuuuuugiej fabryki, żeby zrobić tak długiego Forda
Typowy Crown Vic, nigdy po cywilnemu, zawsze jako radiowóz. Ewentualnie taksówka:)
C-klasa po polsku.
Ciekawostka: ten Mercedes i Garbus mogą pochodzić z tego samego rocznika. Śmieszniejsze jest tylko to, że maluch za nimi jest na pewno młodszy od Mercedesa.
Operator takiego Fergussona musi wyglądać jak sołtys. Co jak mówię jak sołtys. Jak wójt!
Może i wygląda jak siedem nieszczęść, ale za to spełniał swoją rolę. To było narzędzie do ciężkiej pracy a nie kandydat na Miss Universe.
Świeża dostawa Japonii prosto z Pewexu!
Weteran II wojny na emeryturze
Ten to dopiero robi robotę swoją patyną!
No i tym brzmieniem!
Budyń taxi, Niemiec tylko na nocnych kursach jeździł.
Kadett C – kolejne auto, którego w moich okolicach ze świecą szukać na zlotach. A przecież to był hit General Motors na całym świecie pod niezliczoną ilością marek.
Adler? Chyba Adler.
Mechanika z tej samej epoki co ten Adler powyżej.
Stary kamper nie będący Fiatem Ducato na holenderskich blachach – to już zwraca na siebie uwagę.
Kiedyś było tego na pęczki, teraz nie ma prawie wcale, nawet na zlotach. Podobnie jak Volvo 440 czy Peugeoty 309.
Kolorystyka robi w nim robotę!
Kolejny, którym można jeździć na co dzień i na zloty.
Narodowy, patriotyczny Elegancik
Jest i druga Wołga!
Jeszcze ta słowiańska ornamentacja!
W ogóle reprezentacji ZSRR było całkiem sporo.
Kuźwa nawet Moskwicz przyjechał!
No i Łady: kopiejki, Trójki, Szóstki, siódemki, wszystko było!
Hood ornament z kiwającą głową:)
To jest chyba ta generacja, która stała się Herbiem (po polsku: Garbi)
Bawaria też była, a jak!
Duże halogeny na zderzaku, klasyka!
O, nawet zza granicy przyjechali.
I kolejna Skoda. Z tym samym silnikiem co wszystkie poprzednie w tym artykule. Tylko pojemność inna.
Borewicz z tymi lepszymi reflektorami. Albo gorszymi. FSO samo nie mogło się zdecydować.
„Jak coś poważnego to ja chętnie pomogę przepchnąć dalej. Tu nie wolno stać.”
Młoda Syrenka z zaciekawieniem obwąchuje tylną część karoserii swojej krewnej w celach zapoznawczych.”
Patrzcie, kolejna Łada!
Rumuński Gazik, czyli ARO.
Była też Polóweczka
Robiąc zdjęcie słyszałem jak facet mówił do swojej kobiety, że to jest chyba Łada Samara… takich czasów dożyliśmy.
Jak z maluchami elegantami – teraz przerabiają, a potem ze świecą szukać oryginalnego 1.1
Tak, to zdecydowanie czterosuw.
Był też i tatuś naszego malucha.
Fortepian już otwarty, jeszcze tylko Chopina zaprosić i koncert jak ta lala.
Caro jak w „U Pana Boga za piecem” z tą atrapą.
To nie jest 15CV, tylko mniejszy – 7CV, robiony tylko przed wojną.
Tu od razu macie dla porównania prawilnego 15CV.
Prawie każdy starał się przyozdobić swoją tylną półkę jakimiś gadżetami z epoki.
Solidarnie wschód z zachodem.
tutaj ładnie widać przekrój pokoleń z Żerania.
Reprezentacja Najbardziej Frywolnego Pasa Tylnego w Dziejach Motoryzacji oczywiście też była.
Wyobraźcie sobie jechać w trasę takim kanapowcem…
Sportowo-tuningowo
Moim zdaniem najbardziej memiczne auto na zlocie.
Toyota miała trochę kłopotów na rynku francuskim z powodu francuskiej wymowy „MR2″…
Na każdym kroku widać, że pojazd japoński:D
Corrado, jeden z głównych bohaterów plakatów niejednego nastolatka w latach 90.
Fajny, taki żabkowaty.
Niemiecki krążownik, robi wrażenie z każdej strony.
Nie zdziwiłbym się jakby to zaprojektowali w Stanach – w końcu to General Motors.
Była też i francuska kaczka – na pewno młodsza niż by się mogło wydawać.
I kolejny przodek naszego kaszlaka.
Nie wiem czy to ten model wystąpił w „Podróży za jeden uśmiech”, ale tak mi się kojarzy z tym serialem.
NA KOLANA PRZED CESARZEM ORTALIONU!!!
Niesamowicie bogata limuzyna w optymistycznym, morskim kolorze – jednak kiedyś były inne czasy…
Powiedzieć mu, że maluchów nie produkowano w FSO? Niee, co będę psuł komuś marzenia…
Przynajmniej wiedza o licencjodawcy jest właściwa.
Żuki w wersji limuzyna też przyjechały.
Bogactwo po przedwojennemu.
Da się je jeszcze spotkać… rzadko, coraz rzadziej ale jednak.
Była też Cytryna sprzed epoki nie tylko hydropneumatyki, ale też Traksją Avą.
Z cyklu nielegalne przeróbki niezgodne z prawem: Warszawa sedan z frontem od garbuski.
Cudowny tryptyk, jedne z moich ulubionych aut na imprezie.
UWAGA! TO NIE JEST PRAWDZIWY POLSKI FIAT 125P!!! Nosi nazwę modelową 125, ale to nie jest Duży Fiat! Nie daj się oszukać!!! Ten samochód nazywa się Fiat 125 i jest włochem z Włoch a nie Polakiem!!!
Ale to już jest 125p
British Luxus
Z cyklu: fajne Ople.
Logo FSO i brak kierunków – ponoć takie coś wychodziło w 1982 roku, a może ktoś tu podmienił emblemat…
REKIN! Uwielbiam!
Garbus w wersji bardziej rekreacyjnej
Takim Opelkiem też bym mógł jeździć.
Złoty a skromny:)
Carówek było mało, ale coś tam było
Maluch z 1993 rocznika – rarytas bez loga 650E…
…oraz szarym obiciem deski i innym wzorem tapicerki na fotelach.
Jednoślady oczywiście też były…
Przy czym ten był zdecydowanie najbardziej charakterny!
Zajcew z Ekstradycji sobie dorabia na emeryturze…
Za wschodnią granicą jest tego całe mnóstwo, u nas sporo mniej.
Rydwan Cesarza Ortalionu.
400E – król Baleronów na tym zlocie.

Następny etap imprezy to przejazd kolumną spod budynku muzeum na stare miasto. Współczułem wtedy mocno posiadaczom aut FSO doskonale wiedząc jak te auta nie cierpią jazdy w tak ślimaczym tempie, a jeszcze w taki upał jak tamtego dnia. No, ale wszyscy jakoś dojechali na miejsce, a tam wielka impreza, bo cały ten zlot to tylko część większego wydarzenia o nazwie „Zamość na okrągło” z pokazami kaskaderskimi, symulatorami dachowania, spotkaniami ze znanymi kierowcami. Na scenę zaś wszedł Irek Bieleniniak. Cały na biało. Pełnił on bowiem rolę prowadzącego całości. Jeśli pamiętacie program „Siłacze”, albo reklamy płynu Fairy to kojarzycie faceta.

Tu już po przejeździe.
Kiedy twoje auto nie może zardzewieć a ty i tak robisz, żeby zardzewiało.
Nareszcie jakiś Bis!
Na spokojnej emeryturze z dala od OSP.
Co to jest do cholery?!

Dobra, teraz czas na moje małe Top 3 jak ostatnio:

Numer 3:

3. Ten oto Poldek, bo tak właśnie wyglądały kiedyś Polonezy na drogach – bez dbania o oryginalność, za to nieco spatynowane, no i oczywiście w mało atrakcyjnych kolorach.
Borewicz z 1983 z budą od akwarium, błotnikami i tylnym zderzakiem od przejściówki, drzwiami od Caro… wóz doświadczony przez życie.

Numer 2:

2: Polonez z 1978 rocznika. Z oryginalnym 2-litrowym DOHC pod maską. Łeb mi pękł na pół jak go zobaczyłem.
Z tym silnikiem te samochody powinny wychodzić od początku, a nie jakieś ochłapy na kiju!
Nawet po zegarach widać, że to mega wczesny wypust.
I żebym nie był gołosłowny: bardzo niski numer vin egzemplarza

Wyróżnienie:

Import z Japonii – bardzo rzadki i mega wygodny!
Palce jednej ręki spokojnie mi wystarczą na zliczenie ile razy widziałem takiego Galanta na żywo.
Spójność kolorystyczna karoserii i wnętrza, plus niesamowicie pluszowe i miękkie fotele plus przełączniki na satelitach – no kurde cudo do robienia dalekich tras!

No i czas na numer 1:

1: Mam słabość do Dużych Fiatów z dobrych roczników, a ten jest perfekcyjny!
Brązowy, nieco skundlony, na czarnych blaszkach… Długo go podziwiałem gdy go ujrzałem.

Ogólnie Zamość pożegnał wakacje z mocnym przytupem godnym pozazdroszczenia. Wydaje mi się, że będę tam wpadać częściej niż raz do roku. Wam również drodzy czytelnicy i sympatycy polecam tam wpadać – i dla pięknego miasta i dla giełdy i dla świetnych zlotów. Państwo organizatorzy, dobra robota! Nie wpuszczajcie youtuberów.

Kurde, samego muzeum PRL nie zwiedziłem, będę musiał nadrobić następnym razem.

O, nawet pistacjową Fabię udało się ustrzelić.

One thought on “Spontaniczna wyprawa do Zamościa, której kulminacją był zlot. Serio, to było spontaniczne. Nawet nie wiedziałem o tym zlocie.

  1. ten poldek 2000 to coś grubego a nie wołomińskie łutututu świzdu gwizdu uszczelka jebła wpizdu XDDD a borkoakwarium z top 3 cudowny, gdyby miał jeszcze pas tylny od mr89/91 <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *